czwartek, 30 kwietnia 2015

"Z potworem najgorszym moje spotkanie"

To zarazem roboczy i oficjalny tytuł opowiadania, jakie udało mi się w ostatnim czasie popełnić, choć ciężko nazwać niecałe dwie strony opowiadaniem. Jest to tak naprawdę scena zahaczająca o postapokalipsę, z nieudolnie napisanymi pseudoegzystencjalnymi przemyśleniami, scena dość osobista. Ale już bez zbędnych opisów, zapraszam i miłej lektury.

Jogi



          Wreszcie dotarłem do granicy rozpościerającego się po horyzont brunatnego pola traw. Brnąc w nieznanym mi kierunku, z sobie tylko wiadomym celem zatrzymałem się na chwil parę przed ścianą potężnych uschłych drzew. Ich konary skrzypiały, atakowane bezlitosnym wiatrem, który kłaniał źdźbła ku ziemi. Dokładnie lustrując jeszcze raz okolicę, wkroczyłem w uschła gęstwinę, trzymając przy piersi przesyłkę, której zawartość była tajemnicą zarówno dla mnie, jak i mojej galopującej wyobraźni.
            Nie udało mi się wyczuć ni krzty niepokoju czy zagrożenia, kiedy przestępowałem połacie brudnego burzanu, cierniste gałązki i błotniste podmokłości. Serce moje pozostawało niewzruszone, umysł  nad wszelką miarę spokojny, zaprzątnięty jednym celem, który tlił się w mej czaszce jak strachliwy świetlik, jak rozbiegany ognik, szukający drogi ulotu z więzienia, w jakim przebywał. Dlatego gdy zobaczyłem, co przestępuje mi drogę, w moment krew moja stężała, a po całym ciele od stóp po nasadę czaszki roziskrzył się obrzydliwy dreszcz.
            Stała przede mną istota i makabrycznej aparycji. Niczym zdeformowany pajęczak, wspierała swoje wielkie cielsko na cienkich, acz bez wątpienia silnych odnóżach, o co najmniej głowę przewyższających moją osobę.  Niespiesznie istota kroczyła wśród suchych traw, z trudem przestępując i chybocząc korpusem, a przeciążone kończyny drżały pod nią. Mimo, że słońce skryło się za całunem szarych chmur, skóra stwora błyszczała i lśniła się bladą poświatą.
            Wolno, najwolniej świecie uniosłem stopę i postawiłem ostrożnie na przód, chcąc kontynuować wędrówkę, która była dla mnie ważniejsza niż wszystkie stwory świata. Ponadto, pomyślałem sobie, przecież Maszkara, która zaledwie opanowuje motorykę własnego ciała, nie może stanowić żadnego fizycznego zagrożenia dla nawet tak niedoświadczonego człowieka jak ja.
            Ale Istota wyczuć musiała moją obecność, czego obawiałem się najbardziej. Zatrzymała się i przestąpiła patykowate odnóża, obracając się w moją stronę. Ze zbitej cielesnej masy wyciągała się obła, nieregularna szyja, wodząc w powietrzu głową, która równie dobrze uznana mogła zostać za olbrzymi guz. Stwór nie posiadał widocznych ślepi ni nozdrzy, ale nie przeszkadzał mu ten fakt w zapamiętałym sondowaniu okolicy. Wiedziony nadzieją, że przedziwny mutant nie dysponuje również zmysłem powonienia, ostrożnie ruszyłem przed siebie. Nie pokonałem choćby dwóch metrów, kiedy musiałem się zatrzymać, obezwładniony impulsem, który przemocą wdarł się do mej głowy, boleśnie tłamsząc wszelkie myśli i odruchy. Wiedziałem w tym momencie, że Istota zdała sobie sprawę z mojej obecności, i bynajmniej nie jestem dla niej nieistotnym detalem w tym pejzażu.
Niestety nie mogę Cię przepuścić, Rozumny
rozległo się pod sklepieniem mej czaszki.
Istota nie miała ust,  którymi mogła wypowiedzieć te słowa.
-Kim jesteś?- zapytałem, zdjęty niemałą trwogą. Głos mój zmienił się nie do poznania. Lub takie tylko odniosłem wrażenie.
Rozsądniej byłoby spytać, CZYM  jestem
zabrzmiało znów.
Do głowy nie przychodziły mi zdania, słowa, które mogłem przeciwstawić w debacie przeciw Stworowi, więc pozwoliłem TEMU mówić.
Imię moje Zwątpienie, choć to nie jedno. Wiesz doskonale, czym jestem, choć nie przyjmujesz tego do wiadomości. Jestem tym, które widzisz, nim zamkniesz oczy i ułożysz się do snu. Tym, które widzisz pierwsze po rozbudzeniu.
Nie rozumiem twoich słów. –Stwierdziłem zgodnie z prawdą.

Nie ma potrzeby, byś je zrozumiał. Wystarczy, że na co dzień CZUJESZ moją obecność. Czułeś na sobie karcący wzrok sumienia, kiedy mordowałeś dziecko, aby nie znalazło twej kryjówki. Kiedy odbierałeś ostatnie zapasy głodującemu wielebnemu. Cały czas byłem przy Tobie. I jestem przy Tobie po dziś dzień.
Bzdury, to wszystko bzdury.- powiedziałem sobie, ale istota najwidoczniej posiadała umiejętność czytania w cudzych myślach, bo zaraz obruszyła się gwałtownie, cielsko jej zadrgało, a z nieokreślonego miejsca wydobył się  gardłowy warkot, ale nie był on słyszalny, jak przystało na zwykły dźwięk odbierany zmysłem słuchu, ale wydawał się obijać boleśnie o małżowiny i wpadać wprost pod czaszkę, czyniąc mi wyczuwalny ból.
Mając serdecznie dość tego spotkania, i zaczynając poważnie obawiać się o swoją poczytalność czy nawet życie, wyrwałem zza pasa nóż, pokazując go bestii. Ta z początku ani drgnęła, ale zadrżała znów i zaśmiała się donośnie, przeciągle, a mnie aż zadzwoniło w uszach.
Właśnie tak, Rozumny. Musisz podjąć decyzję. Uwolnić się od prześladowcy i popędzić do obranego celu, czy odpuścić i brnąć dalej, lecz ze MNĄ na karku. I uwierz mi na słowo, że decyzja należy do Ciebie, i do nikogo innego.
Stałem tak w niepewności jeszcze przez chwilę, a może i całą wieczność. Potem zdecydowałem, że trzeba przedsięwziąć jakieś kroki.



piątek, 16 maja 2014

"Bunkier nr 24": Rozdzial 16



Rozdział 16
OSTATNI ROZDZIAŁ

       Miarowe kapanie wody z niskiego sklepienia było jedynym dźwiękiem zakłócającym grobową ciszę. Wspaniałą ciszę.
Po całych tych niefortunnych wydarzeniach taka cisza była największym pragnieniem i najcenniejszym skarbem. Ciepło ognia, obecność drugiego człowieka. I kojąca cisza.
     Druid został pochowany. Z nienależytym honorem, to prawda, nie pozwalały na to okoliczności, ale z wielką czcią i szacunkiem dla jego wkładu. Gdyby nie jego podejrzenia, jego bystry umysł i doświadczenie, w zasadzie nigdy nie domyśliłbym się, co planuje Generał. Mogę śmiało rzec, że uratował nas wszystkich.
W rzeczach Generała i w jego prywatnym laboratorium znalazłem plany badań i mnóstwo wzorów reakcji chemicznych i opisu nieznanych mi dotąd substancji. Żaden ze mnie chemik, aczkolwiek z przyswojonych informacji wynikało, że nie były to bynajmniej genialne plany remediów na choroby i głód, z którymi każdy z nas w tych czasach nieraz się spotkał twarzą w twarz. Ze schematów można było wywnioskować, że Generał planował coś w rodzaju prywatnej „hodowli” zainfekowanych organizmów, podobnych naukowcowi. Wyglądało na to, że odpowiednia substancja była niedawno opracowana, a Druid był pierwszym „nosicielem” stabilnego wirusa. Zabiłem dobrego druha, żeby powstrzymać niewolę i śmierć innych niewinnych. Jak to mówią, „Mniejsze Zło”. Cholera.
     Po drodze tutaj odwiedziłem „Ostatni Przyczółek”, i mojego najlepszego przyjaciela. Przysiągłbym, że zza brudnych szkieł wiszącej tam maski przez chwilę spojrzały na mnie oczy Borysa- zadziorne, bystre oczy. Nawet teraz, gdy spisuję te słowa, jak gdyby czuję  jego obecność, nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć, ale on prawdopodobnie jest, i cały czas był ze mną.
     Teraz jestem po prostu szczęśliwy, że wszystko jest już za mną. Nikt więcej nie pokusi się na prowadzenie tak zatrważających eksperymentów, oboje z Morsem o to zadbaliśmy. Co do „Dwudziestki Czwórki”- nic mnie tam nie trzyma, i nie wiem czy kiedykolwiek tam wrócę. Obecnie znalazłem azyl u mechanika i jego podopiecznego, który uratował mi tyłek. Oboje są niesamowicie uzdolnienie, jeśli chodzi o technikę, nie mogę narzekać.
     Cokolwiek ma się w przyszłości stać, będę na to gotowy.
     Bajarz poczuł, że najwyższy czas zamknąć dziennik. Stawiając ostatni znak na zniszczonym przez czas papierze, przelał wewnątrz wszystkie swoje wątpliwości, przemyślenia i uczucia. Książka stałą się jego cząstką, ponadczasową, odporną na promieniowanie i głód, ale zupełnie jak on, bezbronną dla upływającego czasu.
-Hej, synek, zostaw te papiery! Może byś coś zjadł?
Uśmiechnął się do siebie, wiedząc, że nie jest sam.
-Idę, Wujku Rączka!
Rzeczywiście, z pomieszczenia obok pachniało już smakowicie starannie przyrządzonym posiłkiem. Bajarz starannie złożył zbutwiałe strony dziennika i ułożył go wśród innych, zniszczonych już instrukcji i dokumentacji technicznych na półce. Być może, kiedy ich tutaj zabraknie, ktoś zawędruje tutaj i sięgnie po niego w poszukiwaniu zapasów lub schronienia. Być może przeczyta historię przodka Generała, a następnie dalszy ciąg, spisany już przez niego. Być może pozna prawdę.
A prawda go wyzwoli.








***
 

Tym oto sposobem dotarliśmy do końca mojej opowieści. Chcę podziękować wszystkim, którzy kiedykolwiek odwiedzili to miejsce i przeczytali choć jeden rozdział tych amatorskich wypocin opartych o postapokaliptyczne uniwersum "S.T.A.L.K.E.R.-a". Mam nadzieję, że te teksty spodobały się Wam, umiliły czas, może zainspirowały do sięgnięcia za piór i nabazgrania czegoś samodzielnie. Dla mnie było to niewątpliwe ciekawe... doświadczenie, tak mogę to nazwać.
W przyszłości na tymże blogu możecie się spodziewać więcej zawartości- krótkiej publicystyki na temat postapo w Polsce, recenzji książek, być może w pobliżu okresu wakacji pojawi się tu kolejna wciągająca opowieść? Niczego nie obiecuję, ale zrobię co w mojej mocy. Postaram się najbardziej jak mogę, żeby kolejne historie czy inne posty były w miarę  poczytne i warte uwagi.
Narazie jednak odmeldowuje się na jakiś czas, czuję że muszę zasiąść przy kartce i stworzyć kolejną historię. Jeszcze raz dzięki wszystkim, i jak zawsze życzę miłej Zony,
Jogi

piątek, 9 maja 2014

"Bunkier nr 24": Rozdział 15



Rozdział 15
OBŁĘD
            Oczy miał puste, przepełnione żądzą krwi. Nie reagował na krzyk, błaganie, zwroty po imieniu. Brnął przed siebie, powłócząc nogami jak kaleka, w stronę swojej przykutej ofiary.
Bajarz szarpnął łańcuchem w kolejnej bezowocnej próbie wyswobodzenia się. Czasu miał naprawdę mało. Po prawej dojrzał stolik na kółkach, wypełniony narzędziami, i sięgając stopą, pchnął go ku sobie i w przód, odgradzając opętanego naukowca od siebie i zyskując niewiele więcej czasu. Ze stołu spadła podłużne zaostrzone na końcu wiertło. Stalker chwycił je obiema nogami, jako  że było jego jedyną szansą na  zmienienie obecnej sytuacji. W międzyczasie ogarnięty żądzą zabijania Druid pod wpływem naporu stołu i bezwładności nóg przewrócił się, a jego prymitywnie zaprogramowany mózg dostrzegł alternatywny sposób dostania się do ofiary i potwór jął pełzać pod blatem, wyciągając łapę ku Bajarzowi. Gdy był już dostatecznie blisko i najprawdopodobniej planował wgryźć się w stopę mężczyzny, ten, nie widząc innego rozwiązania, gwałtownie cofnął nogi i silnie trzymając wiertło o z wyrzutu pchnął je wprost w oczodół naukowca. Druid zadrżał, skrzeknął przeciągle i opuścił łeb. Ciemna, gęsta posoka popłynęła po bucie stalkera, gdy ten uniósł nogę i odepchnął martwe ciało.
            Nagle do pomieszczenia znów wpadł Generał, i widząc swój martwy eksperyment, wrzasnął z wściekłością.
-Sukinsynu!! To był mój najdoskonalszy jak dotąd twór! Poświęciłem LATA, żeby zsyntetyzować odpowiednie składniki, i kolejne, żeby osiągnąć osobnika o tak zaawansowanie działającym mózgu! Cóż…- uspokoił się i wyciągnął zza paska pistolet- jeśli jemu nie udało się ciebie wykończyć, ja to zrobię.
Generał zdecydowanym krokiem ruszył naprzód, odsunął zawadzający stolik, kopnął w bok martwe ciało Druida i przyłożył lufę broni do zdezorientowanego Bajarza, któremu ledwie co udało się ujść z życiem. Stalker zamknął oczy, sekundę później odgłos strzału wypełnił mu uszy, i było po wszystkim.
***
            Mors dobrze wiedział czego się spodziewać. Generałowi nie ufał nigdy, miał wątpliwą przyjemność służyć dla niego i wykonać kilka misji, których wolałby nie wspominać już nigdy. Ale jednego nie wiedział- nie domyślał się, co też ten bezwzględny wojskowy może osiągnąć, przesiadując w zrujnowanym „Genomie”, gdzie stan zewnętrzny budynku wskazywał na to, że śmiercionośna fala zabrała wszystko, co mogło mieć jakąkolwiek przydatność, zwłaszcza dla tego chorego sukinsyna. Nie wiedział nic, mógł się tylko domyślać. I domyślał się. Domyślał się, że pod zasłoną obróconych w pył laboratoriów, hal testowych i zamarłych generatorów kryje się coś jeszcze. Wojciech zer
            W głównej hali, do której trafił, zalegała zupełna cisza. Na podłodze wśród wielkich skrzyń można było dojrzeć nieumiejętnie zamaskowane ślady walki- leżące na uboczu łuski, dziury w ścianach, i plamy krwi. Miał szczerą nadzieję, że to krew wroga. W pomieszczeniu nie było widać żywej duszy, natomiast wyraźnie słyszał dobiegający gdzieś z przodu hałas. Ruszył korytarzem ,którym kończyła się hala i dotarł odosobnionego pomieszczenia. Drzwi wyglądały na zaryglowane od wewnątrz. Hałasy ustały, ale kierowany ciekawością i jakimś wewnętrznym przeczuciem Mors cofnął się aby wziąć rozbieg i ruszył na drzwi.
***

            Inaczej wyobrażał sobie to, co dzieje się POTEM. Wszędzie zaległa ciemność, a w uszach pulsował pisk, ale fizycznie wydawał się wciąż znajdować w pomieszczeniu. Otworzył oczy. Obok niego oprócz ciała opętanego Druida leżał Generał, i szklistymi oczami wpatrywał się w niego jakby zawiedziony. Ze skroni dowódcy bunkra obficie lała się czerwień. Już na nic, buty może uratuje, ale całkowicie zakrwawione spodnie do niczego się nie nadają, pomyślał Bajarz, sam dziwiąc się swojemu nastawieniu.
-Masz sporo szczęścia. Wygląda na to, że wpadłem w porę.
Nieznany mu mężczyzna stał tuż obok, z jego lufy jeszcze uciekała strużka dymu. Spojrzał dokładnie w twarz swojego wybawcy i wreszcie ją skojarzył. Z tym człowiekiem pełnił wartę jeszcze w bunkrze. I pomyśleć, że miał go za nieodpowiedzialnego szczeniaka…
-Skąd ty…
-Pan Mechanik mnie przysłał.
-Aha. No, mogłem się domyślić.
Mors pokrzątał się po pomieszczeniu i znalazł klucz, podszedł do uwięzionego Bajarza i począł grzebać w kłódce za jego plecami.
-Czy on… -Młody wskazał na martwego naukowca- …ty go znałeś, prawda?
-Tak. Musimy się zająć jego pochówkiem. -Stalker rozprostował uwolnione ręce i przetarł nadgarstki.- W jaki sposób do mnie trafiłeś?
-Nadajnik na twojej broni.- Mors uśmiechnął się głupkowato.
Bajarz zerknął na kaburę, w której trzymał otrzymanego od Złotej Rączki Wanada i również się uśmiechnął. Stary skurczybyk ma sposób na wszystko.
-Tak w ogóle… to co tutaj do cholery zaszło?
-To naprawdę długa historia.
-Do bunkra i tak kawał drogi.
-Masz rację.- Bajarz wstał, rozejrzał się i westchnął.- Będzie na to czas. A teraz pomóż mi z ciałem.