Jogi
Wreszcie
dotarłem do granicy rozpościerającego się po horyzont brunatnego pola traw.
Brnąc w nieznanym mi kierunku, z sobie tylko wiadomym celem zatrzymałem się na
chwil parę przed ścianą potężnych uschłych drzew. Ich konary skrzypiały,
atakowane bezlitosnym wiatrem, który kłaniał źdźbła ku ziemi. Dokładnie
lustrując jeszcze raz okolicę, wkroczyłem w uschła gęstwinę, trzymając przy
piersi przesyłkę, której zawartość była tajemnicą zarówno dla mnie, jak i mojej
galopującej wyobraźni.
Nie udało mi się wyczuć ni krzty
niepokoju czy zagrożenia, kiedy przestępowałem połacie brudnego burzanu,
cierniste gałązki i błotniste podmokłości. Serce moje pozostawało niewzruszone,
umysł nad wszelką miarę spokojny,
zaprzątnięty jednym celem, który tlił się w mej czaszce jak strachliwy
świetlik, jak rozbiegany ognik, szukający drogi ulotu z więzienia, w jakim
przebywał. Dlatego gdy zobaczyłem, co przestępuje mi drogę, w moment krew moja
stężała, a po całym ciele od stóp po nasadę czaszki roziskrzył się obrzydliwy
dreszcz.
Stała przede mną istota i
makabrycznej aparycji. Niczym zdeformowany pajęczak, wspierała swoje wielkie
cielsko na cienkich, acz bez wątpienia silnych odnóżach, o co najmniej głowę
przewyższających moją osobę. Niespiesznie
istota kroczyła wśród suchych traw, z trudem przestępując i chybocząc korpusem,
a przeciążone kończyny drżały pod nią. Mimo, że słońce skryło się za całunem
szarych chmur, skóra stwora błyszczała i lśniła się bladą poświatą.
Wolno, najwolniej świecie uniosłem
stopę i postawiłem ostrożnie na przód, chcąc kontynuować wędrówkę, która była
dla mnie ważniejsza niż wszystkie stwory świata. Ponadto, pomyślałem sobie, przecież
Maszkara, która zaledwie opanowuje motorykę własnego ciała, nie może stanowić
żadnego fizycznego zagrożenia dla nawet tak niedoświadczonego człowieka jak ja.
Ale Istota wyczuć musiała moją
obecność, czego obawiałem się najbardziej. Zatrzymała się i przestąpiła
patykowate odnóża, obracając się w moją stronę. Ze zbitej cielesnej masy
wyciągała się obła, nieregularna szyja, wodząc w powietrzu głową, która równie
dobrze uznana mogła zostać za olbrzymi guz. Stwór nie posiadał widocznych ślepi
ni nozdrzy, ale nie przeszkadzał mu ten fakt w zapamiętałym sondowaniu okolicy.
Wiedziony nadzieją, że przedziwny mutant nie dysponuje również zmysłem
powonienia, ostrożnie ruszyłem przed siebie. Nie pokonałem choćby dwóch metrów,
kiedy musiałem się zatrzymać, obezwładniony impulsem, który przemocą wdarł się
do mej głowy, boleśnie tłamsząc wszelkie myśli i odruchy. Wiedziałem w tym
momencie, że Istota zdała sobie sprawę z mojej obecności, i bynajmniej nie
jestem dla niej nieistotnym detalem w tym pejzażu.
Niestety nie mogę Cię
przepuścić,
Rozumny
rozległo się pod sklepieniem mej czaszki.
Istota
nie miała ust, którymi mogła
wypowiedzieć te słowa.
-Kim
jesteś?- zapytałem, zdjęty niemałą trwogą. Głos mój zmienił się nie do
poznania. Lub takie tylko odniosłem wrażenie.
Rozsądniej byłoby spytać, CZYM
jestem
zabrzmiało znów.
Do głowy
nie przychodziły mi zdania, słowa, które mogłem przeciwstawić w debacie przeciw
Stworowi, więc pozwoliłem TEMU mówić.
Imię moje Zwątpienie, choć to nie jedno. Wiesz doskonale, czym
jestem, choć nie
przyjmujesz tego do wiadomości. Jestem
tym, które widzisz,
nim zamkniesz oczy i ułożysz się do snu. Tym,
które widzisz pierwsze po rozbudzeniu.
Nie
rozumiem twoich słów. –Stwierdziłem zgodnie z prawdą.
Nie ma potrzeby, byś je zrozumiał.
Wystarczy, że na co dzień CZUJESZ moją
obecność. Czułeś na sobie karcący wzrok sumienia, kiedy mordowałeś
dziecko, aby nie znalazło
twej kryjówki.
Kiedy odbierałeś ostatnie zapasy głodującemu
wielebnemu. Cały czas byłem przy Tobie. I jestem przy Tobie po dziś dzień.
Bzdury,
to wszystko bzdury.- powiedziałem sobie, ale istota najwidoczniej posiadała
umiejętność czytania w cudzych myślach, bo zaraz obruszyła się gwałtownie,
cielsko jej zadrgało, a z nieokreślonego miejsca wydobył się gardłowy warkot, ale nie był on słyszalny, jak
przystało na zwykły dźwięk odbierany zmysłem słuchu, ale wydawał się obijać
boleśnie o małżowiny i wpadać wprost pod czaszkę, czyniąc mi wyczuwalny ból.
Mając
serdecznie dość tego spotkania, i zaczynając poważnie obawiać się o swoją
poczytalność czy nawet życie, wyrwałem zza pasa nóż, pokazując go bestii. Ta z
początku ani drgnęła, ale zadrżała znów i zaśmiała się donośnie, przeciągle, a
mnie aż zadzwoniło w uszach.
Właśnie
tak, Rozumny. Musisz podjąć
decyzję. Uwolnić
się od prześladowcy
i popędzić
do obranego celu, czy odpuścić i brnąć
dalej, lecz ze MNĄ
na karku. I uwierz mi na słowo,
że decyzja należy do Ciebie, i do nikogo innego.
Stałem
tak w niepewności jeszcze przez chwilę, a może i całą wieczność. Potem
zdecydowałem, że trzeba przedsięwziąć jakieś kroki.