piątek, 18 kwietnia 2014

"Bunkier nr 24": Rozdział 13



Rozdział 13
HALA

            Dawno zapomniany Ośrodek Badawczy „Genom” na północy już od dłuższego czasu mimowolnie przyjmował nowych gości. Co 12 godzin przyjeżdżała obtłuczona więźniarka z kilkoma osobami na pokładzie. Zazwyczaj była to dwójka mężczyzn pod bronią w towarzystwie kilku ubranych w znoszone kitle, zmizerniałych postaci.
Taki natłok nie był bynajmniej przypadkowy. Coś działo się wewnątrz ośrodka. Pełnił teraz znacznie ważniejszą funkcję niż tylko schronienie samotnych stalkerów. I dokładano wszelkich starań, by mające tam udział wydarzenia nie wyszły na jaw.
            Mężczyźni w kitlach stali nachyleni przy szerokich stołach operacyjnych. W wielkiej hali przemysłowej mieściły się kilkanaście takich stanowisk pracy. Wszędzie wokół na podłodze krzepła krew, walało się rozbite szkło laboratoryjne i narzędzia chirurgiczne. Wyżej, na pomoście do którego prowadziły schody, obserwował ich bacznie umundurowany człowiek w średnim wieku, ćmiący domowej roboty skręta. Wydawało się, że nikt nie dosłyszał strzałów i odgłosów walki z pomieszczenia obok. Sfatygowane drzwi z arkusza blachy odskoczyły na bok z trzaskiem a do pracowni wpadła czwórka uzbrojonych ludzi. Sekundę później hala zawrzała od huku strzałów. Podłoga ściany zaroiły się od dziur po pociskach, a pracujący niewolniczo przy stołach chirurdzy padli martwi lub pierzchnęli w popłochu i ukryli się, jeśli mieli dość szczęścia.
Bajarz z kompanami ukryli się za potężnymi  skrzyniami, wyglądającymi na solidną przeszkodę. Doszli do wniosku, że się mylili, kiedy huknęła broń, a jeden z czwórki padł, ugodzony strzałem. W skrzyni z nieznanym ładunkiem widniała dziura na wylot. Trafiony zwalił się na ziemię, rozdziawił usta, drgnął i znieruchomiał. Jak na rozkaz, z drugiego boku Bajarz dostrzegł rannego Tropiciela, trzymającego się za mundur na klatce piersiowej, który obficie zabarwił się na czerwono.
-Pora to kończyć, nie sądzisz?- usłyszał głos, który dobrze znał, głos swojego przywódcy. Zdołał ujrzeć jeszcze tylko zmierzającą w jego stronę stopę w wojskowym obuwiu, a zaraz potem wszystko pochłonęła ciemność.
            -No dalej, cholera! Już blisko…
Jak na swoją ogólną kondycję Złota Rączka poruszał się dość sprawnie, lawirując między wysokimi krzewami.
-Gdzie to jest, no gdzie? W mordę… Aha! Tutaj, doktorku, tutaj!
Mechanik odsunął grubą pokrywę liści i ziemi, odsłaniając zamknięte na głucho przejście. Złapał za koło i  szarpnął z całych sił. Śruba słyszalnie zaskrzypiała, ale ledwie drgnęła.
-Pomóż mi!- Zasapał Złota Rączka, walcząc z ciężkim kołem.
We dwójkę poszło o wiele lepiej i drzwi stanęły otworem. Przed nimi ukazał się schodzący w dół korytarz w półmroku. Bez zwlekania weszli do środka i zatrzasnęli za sobą wejście.
Momentalnie korytarz pochłonęła całkowita ciemność. Na to mechanik był przygotowany- wyciągnął z sakwy przy pasie napędzaną ręcznie latarkę, i oboje ostrożnie ruszyli w dół po schodach.
- To pewnie też twoja robota, co, Talecki?- podjął temat zdezorientowany całą sytuacją Druid.
-Skąd znowu. Stary poniemiecki schron, znalazłem go kilka lat wstecz, kiedy nie miałem co ze sobą począć, i wydał mi się dobrym schronieniem. Wystarczyło tylko trochę przystosować i…
U krańca schodów korytarz kończył się na zardzewiałych mosiężnych drzwiach. Mechanik urwał w pół słowa ze zdumieniem przyglądając się uchylonym teraz drzwiom.
-Przecież… to niemożliwe. Nikt nie mógł…
-Witam panów.
Z mroku zza drzwi wyłoniła się dobrze im znana postać- władczy głos, zsiwiały zarost, sprany, choć elegancki mundur.
-Dlaczego opuściliście mój bunkier, a wasz dom, bez pożegnania, w pośpiechu, w dodatku wzbudzając takie zamieszanie? Myślałem, że stać was na więcej niż ucieczka.
Ani Druid, ani Złota Rączka nie odezwali się ani słowem, stojąc jak wryci i wpatrując się w Generała. Oboje przez skórę wyczuwali nadchodzące kłopoty.