Rozdział
10
POSTERUNEK
Ultimatum,
lub raczej propozycja komendanta była prosta- „Ty pomożesz nam, my tobie.”
Bajarz
był już w połowie drogi do posterunku zajętego przez bandycką grupę z północy,
rozmyślając o ostatnich dniach. Co krok mijali gruzowiska i pozostałości po
budynkach mieszkalnych, musieli najprawdopodobniej wkroczyć już na teren wsi, w
którego centrum zabarykadowali się bandyci. Jeśli wszystko pójdzie dobrze,
dostanie niezbędne wsparcie i ludzi do pomocy w jego wyprawie do laboratorium.
Teraz już czuł się pewnie w towarzystwie uzbrojonych po zęby wojów,
maszerujących u jego boku. Łącznie było ich sześciu, i on jeden, z nowym i
naprawionym wyposażeniem.
Przed grupą zamajaczył budynek
administracji , samotnie stojący wśród gruzów pozostałych bloków i kamienic.
Zbliżyli się ostrożnie pod osłoną stojących gdzieniegdzie ścian. Dowódca
pozostałej piątki wyjął lornetkę i począł obserwować teren. Po chwili dał znak
i troje ludzi ruszyło powoli, mierząc w okna i drzwi budynku. Z wewnątrz, jak
na rozkaz, wypadła inna trójka zbirów. N pierwszy rzut oka trudno było
rozpoznać w nich ludzi, bowiem w wejściu ukazały się tylko spore policyjne
tarcze z małymi wizjerami, przebierające prędko nogami w wojskowych butach, a
każda z tarcz trzymała pistolet. Powoli okazywało się, że okupujący budynek
ludzie byli przygotowani lepiej, niż można było przypuszczać.
Ludzie z tarczami rozpoczęły
natarcie, przez co jeden z oddziału Bajarza dostał kulą, upadł i przetoczył się
po nasypie w dół. Nie zginął- doczołgał się za zwały gruzu i tam leżał, zwijając
się z bólu, i on i reszta wiedziała, że nikt nie jest w stanie mu pomóc-
pozostała w ukryciu czwórka nie chciała zdradzić swojej pozycji. W pewnym
momencie Bajarz dosłyszał wytłumiony strzał, a jeden z tarczowników padł jak
rażony gromem, odrzucając tarczę. W jego hełmie zionęła spora dziura. Bohater
dojrzał skąd, padł strzał- na pozostałościach kamienicy zaraz na lewo pozycję
zajął czwarty członek oddziału, z groźnie wyglądającym karabinem snajperskim. Strzelcy
wyborowi zawsze wzbudzali w Bajarzu wielki szacunek- bezgłośni, niewidoczni łowcy,
jak anioły stróże wspomagający braci w ogniu walki, nierzadko ratujący im
życie. W towarzystwie takiego człowieka nawet najbardziej brawurowe akcje
zdawały się całkowicie wykonalne.
Na odgłosy walki zareagowali inni
bandyci, wybiegając ze schronienia i wzniecając deszcze kul. W zasadzie obie
strony mogły się w ten sposób „zwalczać” do końca świata, ponieważ każdy z
walczących znalazł sobie dogodne schronienie w postaci zwałów cegieł i betonu,
a nawet w przypadku zniszczenia takiej osłony, wokół było mnóstwo innych
terenowych osłon do wykorzystania, włącznie z wybrużdżoną i pofałdowaną rzeźbą
terenu.
Bajarz i jego załoga mieli jednak
jedną znaczącą przewagę, biegnącą teraz do kolejnego punktu obserwacyjnego ze
swą snajperką na ramieniu. Dwójka wybitnych strzelców sumiennie rozglądała się
na boki, puszczając oszczędne serie ku wrażym jednostkom i nie dopuszczając, by
jakakolwiek zabłąkana kula dosięgła snajpera. Tym czasem dwójka z przodu wciąż
wymieniała się ogniem z parą tarczowników pozostałych przy życiu. W powietrzu powędrował
ku nim owalny kształt bez zawleczki.
-Granat!-
zaszumiał przez hełmofon z maską przeciwgazową jeden z nich.
Gwałtownie
odskoczyli, a za ich plecami wystrzeliła z hukiem chmura ceglanych odłamków, kurzu
i skrawków ziemi. Korzystając z powstałej osłony i dezorientacji, Bajarz
przemknął błyskawicznie do rannego na początku starcia żołnierza. Mężczyzna już
poważnie pobladł, oddech miał krótki i urywany, a oczy biegały mu na wszystkie
strony, zapewne nawet nie zwrócił uwagi na obecność swojego. Bajarz dziękował
wszystkim bogom, że w trakcie pobytu u stalkera Siwego i w „przyczółku” nauczył
się podstaw pierwszej pomocy i jako takiego pomagania rannym z ranami
postrzałowymi. Rana przeszła w pobliżu żeber, tuż na skraju tułowia, więc nie
powinna uszkodzić ważnych organów, ale żołnierz najadł się strachu i stracił
sporo krwi.
-Posłuchaj, nie mogę cię ze sobą zabrać, leż nieruchomo i
nie próbuj się wychylać!-
Poinstruował go krótko Bajarz. Ranny spojrzał na niego wystraszonym wzrokiem i
otworzył usta, zapewne próbując coś powiedzieć, więc chyba zrozumiał. Wartownik
wstał i pobiegł cichcem na swoją pozycję, zostawiając zszokowanego wciąż
rannego pod masywną ścianą gruzu z dala od aktualnej pozycji wroga, gdzie nic
nie powinno mu grozić.
Snajper znów przystąpił do akcji. Na
polu zostało już pięciu lub sześciu bandytów, gdy kolejny z nich padł
gwałtownie do tyłu z dziurawą czaszką. Pozostałych dwóch zginęło w ciągu
następnych minut, przeszywani kulami z automatów. Reszta zrejterowała i
popędziła ile sił w nogach pomiędzy zwałami gruzu, ale celne oko „stróża” na
budynku uchwyciło ich i wyeliminowało. Reszta po prostu się poddała.
Wykwalifikowani ludzie zajęli się rannym, którego stan się polepszył. Przeżyje.
Posterunek był zdobyty i
zabezpieczony. Teraz tylko komendantowi pozostaje dotrzymać swojej części umowy.