piątek, 7 marca 2014

"Bunkier nr 24" Rozdział 10




Rozdział 10
POSTERUNEK

       Ultimatum, lub raczej propozycja komendanta była prosta- „Ty pomożesz nam, my tobie.”
Bajarz był już w połowie drogi do posterunku zajętego przez bandycką grupę z północy, rozmyślając o ostatnich dniach. Co krok mijali gruzowiska i pozostałości po budynkach mieszkalnych, musieli najprawdopodobniej wkroczyć już na teren wsi, w którego centrum zabarykadowali się bandyci. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, dostanie niezbędne wsparcie i ludzi do pomocy w jego wyprawie do laboratorium. Teraz już czuł się pewnie w towarzystwie uzbrojonych po zęby wojów, maszerujących u jego boku. Łącznie było ich sześciu, i on jeden, z nowym i naprawionym wyposażeniem.
            Przed grupą zamajaczył budynek administracji , samotnie stojący wśród gruzów pozostałych bloków i kamienic. Zbliżyli się ostrożnie pod osłoną stojących gdzieniegdzie ścian. Dowódca pozostałej piątki wyjął lornetkę i począł obserwować teren. Po chwili dał znak i troje ludzi ruszyło powoli, mierząc w okna i drzwi budynku. Z wewnątrz, jak na rozkaz, wypadła inna trójka zbirów. N pierwszy rzut oka trudno było rozpoznać w nich ludzi, bowiem w wejściu ukazały się tylko spore policyjne tarcze z małymi wizjerami, przebierające prędko nogami w wojskowych butach, a każda z tarcz trzymała pistolet. Powoli okazywało się, że okupujący budynek ludzie byli przygotowani lepiej, niż można było przypuszczać.
            Ludzie z tarczami rozpoczęły natarcie, przez co jeden z oddziału Bajarza dostał kulą, upadł i przetoczył się po nasypie w dół. Nie zginął- doczołgał się za zwały gruzu i tam leżał, zwijając się z bólu, i on i reszta wiedziała, że nikt nie jest w stanie mu pomóc- pozostała w ukryciu czwórka nie chciała zdradzić swojej pozycji. W pewnym momencie Bajarz dosłyszał wytłumiony strzał, a jeden z tarczowników padł jak rażony gromem, odrzucając tarczę. W jego hełmie zionęła spora dziura. Bohater dojrzał skąd, padł strzał- na pozostałościach kamienicy zaraz na lewo pozycję zajął czwarty członek oddziału, z groźnie wyglądającym karabinem snajperskim. Strzelcy wyborowi zawsze wzbudzali w Bajarzu wielki szacunek- bezgłośni, niewidoczni łowcy, jak anioły stróże wspomagający braci w ogniu walki, nierzadko ratujący im życie. W towarzystwie takiego człowieka nawet najbardziej brawurowe akcje zdawały się całkowicie wykonalne.
            Na odgłosy walki zareagowali inni bandyci, wybiegając ze schronienia i wzniecając deszcze kul. W zasadzie obie strony mogły się w ten sposób „zwalczać” do końca świata, ponieważ każdy z walczących znalazł sobie dogodne schronienie w postaci zwałów cegieł i betonu, a nawet w przypadku zniszczenia takiej osłony, wokół było mnóstwo innych terenowych osłon do wykorzystania, włącznie z wybrużdżoną i pofałdowaną rzeźbą terenu.
            Bajarz i jego załoga mieli jednak jedną znaczącą przewagę, biegnącą teraz do kolejnego punktu obserwacyjnego ze swą snajperką na ramieniu. Dwójka wybitnych strzelców sumiennie rozglądała się na boki, puszczając oszczędne serie ku wrażym jednostkom i nie dopuszczając, by jakakolwiek zabłąkana kula dosięgła snajpera. Tym czasem dwójka z przodu wciąż wymieniała się ogniem z parą tarczowników pozostałych przy życiu. W powietrzu powędrował ku nim owalny kształt bez zawleczki.
-Granat!- zaszumiał przez hełmofon z maską przeciwgazową jeden z nich.
Gwałtownie odskoczyli, a za ich plecami wystrzeliła z hukiem chmura ceglanych odłamków, kurzu i skrawków ziemi. Korzystając z powstałej osłony i dezorientacji, Bajarz przemknął błyskawicznie do rannego na początku starcia żołnierza. Mężczyzna już poważnie pobladł, oddech miał krótki i urywany, a oczy biegały mu na wszystkie strony, zapewne nawet nie zwrócił uwagi na obecność swojego. Bajarz dziękował wszystkim bogom, że w trakcie pobytu u stalkera Siwego i w „przyczółku” nauczył się podstaw pierwszej pomocy i jako takiego pomagania rannym z ranami postrzałowymi. Rana przeszła w pobliżu żeber, tuż na skraju tułowia, więc nie powinna uszkodzić ważnych organów, ale żołnierz najadł się strachu i stracił sporo krwi.
-Posłuchaj, nie mogę cię ze sobą zabrać, leż nieruchomo i nie próbuj się wychylać!- Poinstruował go krótko Bajarz. Ranny spojrzał na niego wystraszonym wzrokiem i otworzył usta, zapewne próbując coś powiedzieć, więc chyba zrozumiał. Wartownik wstał i pobiegł cichcem na swoją pozycję, zostawiając zszokowanego wciąż rannego pod masywną ścianą gruzu z dala od aktualnej pozycji wroga, gdzie nic nie powinno mu grozić.
            Snajper znów przystąpił do akcji. Na polu zostało już pięciu lub sześciu bandytów, gdy kolejny z nich padł gwałtownie do tyłu z dziurawą czaszką. Pozostałych dwóch zginęło w ciągu następnych minut, przeszywani kulami z automatów. Reszta zrejterowała i popędziła ile sił w nogach pomiędzy zwałami gruzu, ale celne oko „stróża” na budynku uchwyciło ich i wyeliminowało. Reszta po prostu się poddała. Wykwalifikowani ludzie zajęli się rannym, którego stan się polepszył. Przeżyje.
            Posterunek był zdobyty i zabezpieczony. Teraz tylko komendantowi pozostaje dotrzymać swojej części umowy.

3 komentarze:

  1. Ciekawa akcja :D gdybys przedluzyl o jeden lub dwa akapity, byloby swietnie :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We wcześniejszych rozdziałach miałem tą tendencję do rozwlekania tekstu, ale pomyślałem że lepiej będzie zostawić taki niedosyt i nie męczyć za dużo ;)

      Usuń
  2. 43 yr old Senior Developer Werner Govan, hailing from Brentwood Bay enjoys watching movies like "Charlie, the Lonesome Cougar" and Stand-up comedy. Took a trip to The Sundarbans and drives a Sportage. zobacz na stronie

    OdpowiedzUsuń