Chciałem podziękować wszystkim, którzy od momentu powstania tego miejsca zajrzeli tu choć na chwilę, nawet jeśli było to całkowicie przypadkowe, ale zdecydowali się zostać na sekundę i przeczytać przynajmniej jeden rozdział. Mam nadzieję, że moja amatorszczyzna przypadła komuś do gustu. Jeśli tak, śmiało możecie dodać mnie do swoich kręgów, zaobserwować bloga, napisać komentarz czy odpowiedzieć na pytanie w ankiecie.
Z okazji tego "jubileuszu" publikuję malutki fragment z mojego nowego projektu, którym będzie całkowicie mój własny świat, na moich zasadach, bez "kserowania" innych uniwersów, choć mogą wystąpić małe inspiracje innymi seriami. Powiedzcie, co myślicie, miłej lektury i widzimy się w Zonie ;)
Wasz oddany,
Jogi J.
***
Dopił
flaszkę i rozbił kieliszek. Z pustej „Morsówki” zrobił tulipana i rozwalił łeb pierwszemu
zgnilakowi. Jego zaprogramowany na atak mózg nie zdążył nawet zauważyć co się
stało, gdy spłynął po barze, barwiąc wiekowe drewno na czerwono. Wyga sprzedał
kopniaka kolejnemu z nich, który zgiął się w pół i wpadł pod stolik. Wyciągnął
przerdzewiałą maczetę i kolejny stracił
nogi. Zdeterminowany kadłub, pełznący ku niemu, stracił głowę i znieruchomiał. Wyga
podbiegł do stolika i zatopił maczetę w głowie kolejnego zombie. Pozostał ostatni.
Pijaczyna ruszył w jego stronę, szybkimi cięciami pozbawił go rąk, wyciągnął
ostatni granat i wepchnął do jego zgniłego gardła. Przykucnął za barem, a czekająca na zewnątrz
dwójka skryła się za drzwiami. Sekundę później bar wypełnił huk, a na ścianach
wylądowało całe bogate wnętrze umarlaka, włącznie z kilkoma drzazgami i odpryskami
podłogi. Przeczekali w ukryciu jeszcze chwilę. Pierwszy głos zabrał przewodnik:
-To jak, skończyłeś? Możemy iść?
Wyga
nie odpowiedział, zamiast tego zabrał z baru butelkę, otworzył, i wbrew tym, co
pomyśleli sobie przewodnik i łowca, począł oblewać całe wnętrze baru. Cenny alkohol
wylądował na ścianach, na barowych krzesłach, za kontuarem, nawet na jego
ukochanej szafie grającej, która ledwo już zipała, ale wciąż nadawała jego
ulubione kawałki. Nawet nie próbowali go zatrzymać. Jeśli zdecydował, że tak to
ma wyglądać, to proszę bardzo.
Wyga
wystąpił z budynku i wrzucił płonącego peta na próg. Płomienie szybko rozeszły
się po całym dobytku, grzebiąc za ścianą ognia i dymu większość jego wspomnień
związanych z tym miejscem. Od momentu, w którym pomagał ojcu jako ledwo odrosły
od ziemi brzdąc, do dzisiejszego dnia, ostatniego wieczoru i ostatniej kropli alkoholu, na jaką sobie
pozwolił.
-Teraz- Odezwał się, gdy ogień ogarnął już każdy skrawek
drewnianej strzechy.- Teraz możemy iść.
Więc poszli.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz