Rozdział
12
U CELU
Ogień
grzał miło, trzaskał i wyrzucał iskry, pochłaniając kolejne kłody drewna. Jak
dobrze było odpocząć w tym kojącym cieple i ciszy po całym dniu forsownego
marszu i szargającej nerwy walce! Jedyną osobą, która nie cieszyła się tą
chwilą relaksu był poczciwy Tropiciel, jak zwykli mawiać na niego druhowie-
niby siedział ze wszystkimi w kole i odzywał się czasem, ale wzrok miał pusty,
zamyślony, a dłonie mu drżały. Biedak najadł się strachu tam, w stodole.
Bajarz przywołał w pamięci minione
godziny. Sam do końca nie wierzył, że wyjdą z tego cało, gdy napotkali samicę
pseudodzika w opuszczonym budynku. Najgorsze było to, że będący na wyciągnięcie
ręki Tropiciel stał bez ruchu jak porządnie walnięty czymś ciężkim. Instynkt i
odruchy obronne wzięły jednak górę nad rozumem i mężczyzna pociągnął za spust,
nawet o tym nie myśląc, gdy paskudna morda mutanta niemalże trącała nosem lufę
jego obrzyna. Zwierza odtrącił a wielką siłą, odrywając mu jakieś pół głowy.
Zaraz po tym Tropiciel zwymiotował. Taaa. Zabijanie nie było dla niego, niech
lepiej pozostanie przy tropieniu.
Bynajmniej wszystko skończyło się
dobrze. Grupa siedziała teraz przy ogniu, a na rożnie kręciło się z wolna
truchło mutanta-mamuśki. Z racji tego, że młode były zbyt małe, by poradzić
sobie bez niej, musieli wykończyć też i je. Nie mieli wyboru. Z kolei Tropiciel
przysiągł, że mięsa z pseudodzika nie ruszy do końca życia.
Świt przywitał ich potężną ulewą. Z
nieba dosłownie lało się jak z dziurawego garnka, po przejściu stu metrów wszyscy
przemokli do suchej nitki. Postanowiono poczekać, aż pogoda uspokoi się choć
trochę, ponieważ dalszy marsz nie miał sensu- przemoczony sprzęt zawodził,
spowalniał i odbierał morale członkom załogi. Odpoczywali w opuszczonej hali
przemysłowej, z której dachu dokładnie już widzieli zarys ośrodka badawczego.
Do celu jest tak blisko.
Kolejny dzień minął bez
najmniejszych przeszkód, pogoda był idealna, a miejscowa fauna nie utrudniała
przeprawy. Tak jakby sama Strefa im sprzyjała i prowadziła do celu. Do tego
stopnia, że gdy pomarańczowe słońce oświetlało zewnętrzną fasadę „Genom-u”, oni
już tam byli i mogli to zobaczyć na własne oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz