piątek, 21 marca 2014

"Bunkier nr 24":Rozdział 12



Rozdział 12
U CELU

       Ogień grzał miło, trzaskał i wyrzucał iskry, pochłaniając kolejne kłody drewna. Jak dobrze było odpocząć w tym kojącym cieple i ciszy po całym dniu forsownego marszu i szargającej nerwy walce! Jedyną osobą, która nie cieszyła się tą chwilą relaksu był poczciwy Tropiciel, jak zwykli mawiać na niego druhowie- niby siedział ze wszystkimi w kole i odzywał się czasem, ale wzrok miał pusty, zamyślony, a dłonie mu drżały. Biedak najadł się strachu tam, w stodole.
            Bajarz przywołał w pamięci minione godziny. Sam do końca nie wierzył, że wyjdą z tego cało, gdy napotkali samicę pseudodzika w opuszczonym budynku. Najgorsze było to, że będący na wyciągnięcie ręki Tropiciel stał bez ruchu jak porządnie walnięty czymś ciężkim. Instynkt i odruchy obronne wzięły jednak górę nad rozumem i mężczyzna pociągnął za spust, nawet o tym nie myśląc, gdy paskudna morda mutanta niemalże trącała nosem lufę jego obrzyna. Zwierza odtrącił a wielką siłą, odrywając mu jakieś pół głowy. Zaraz po tym Tropiciel zwymiotował. Taaa. Zabijanie nie było dla niego, niech lepiej pozostanie przy tropieniu.
            Bynajmniej wszystko skończyło się dobrze. Grupa siedziała teraz przy ogniu, a na rożnie kręciło się z wolna truchło mutanta-mamuśki. Z racji tego, że młode były zbyt małe, by poradzić sobie bez niej, musieli wykończyć też i je. Nie mieli wyboru. Z kolei Tropiciel przysiągł, że mięsa z pseudodzika nie ruszy do końca życia.
            Świt przywitał ich potężną ulewą. Z nieba dosłownie lało się jak z dziurawego garnka, po przejściu stu metrów wszyscy przemokli do suchej nitki. Postanowiono poczekać, aż pogoda uspokoi się choć trochę, ponieważ dalszy marsz nie miał sensu- przemoczony sprzęt zawodził, spowalniał i odbierał morale członkom załogi. Odpoczywali w opuszczonej hali przemysłowej, z której dachu dokładnie już widzieli zarys ośrodka badawczego. Do celu jest tak blisko.
            Kolejny dzień minął bez najmniejszych przeszkód, pogoda był idealna, a miejscowa fauna nie utrudniała przeprawy. Tak jakby sama Strefa im sprzyjała i prowadziła do celu. Do tego stopnia, że gdy pomarańczowe słońce oświetlało zewnętrzną fasadę „Genom-u”, oni już tam byli i mogli to zobaczyć na własne oczy.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz