sobota, 22 lutego 2014

"Bunkier nr 24": Rozdział 8



Rozdział 8
WYCIE

       Stalowe drzwi zaskrzypiały przeciągle, a na przeciwległą ścianę celi padł kwadrat światła. W kwadracie pojawiły się dwie postaci. Ktoś wpadł do pomieszczenia, kwadrat światła zamknął się z trzaskiem.
-Ehh… władza.
-Druid? To ty?!
-Mój Boże, Talecki! Dobrze cię… słyszeć.
Złota Rączka wstał i przysiadł się do naukowca, by podzielić się wieściami. Poza nimi w celi nikogo nie było, ale „przezorny zawsze ubezpieczony”, jak zwykł mawiać stary dobry Wiesiu, zabierając na wyprawy w głąb Strefy dodatkową parę bielizny, w razie spotkania z jakimś szczególnie paskudnym mutantem.
-Spokojnie, wyrwiemy się stąd.- Podjął cicho.- Mam na zewnątrz człowieka, lada chwila powinien
-Mój drogi przyjacielu, doceniam twój optymizm, ale są naprawdę nikłe szanse, żeby…
Strażnik na korytarzu wrzasnął coś niezrozumiale. Zadudniły strzały. Po chwili wszystko ucichło. Zazgrzytał zamek, i ku wielkiemu zdziwieniu Druida drzwi rozwarły się, ale nie po to, by wtrącić kolejnego więźnia. W wejściu ukazał się mężczyzna, młody chłopak nawet, choć maska przeciwgazowa na jego twarzy uniemożliwiała dokładne określenie wieku.
-Prędko, włóżcie to!- Ku dwójki więźniom powędrowały stareńkie „MC- jedynki” z okularami i filtrem. Sprzęt miał już swoje lata, ale w tej sytuacji powinien wystarczyć. W trójkę opuścili celę.
            Korytarz sektora więziennego wyglądał jak pole bitwy. Wszędzie unosił się barwny, siwo- brunatny gaz. Jego fetor przedzierał się przez wysłużone już filtry i drapał w gardle, dusił. Na podłodze leżeli strażnicy, rozciągnięci i nieruchomi, bez życia.
-Czy oni…
-Spokojnie- gumowe kule. I- wskazał dookoła- gaz obezwładniający.
Z chmury gazu wyłonili się inni „buntownicy”, również w maskach i pod bronią.
-Czysto.
-Wszystkie cele otwarte?- Władczo zapytał młodzik w masce, prawdopodobnie koordynator i dowódca całej akcji.
-Otwarte.
-W porządku. WSZYSCY WIĘŹNIOWE, PROSZĘ DO MNIE!!!
Złota Rączka, służący niegdyś „w woju”, bacznie obserwował działania młodych rebeliantów. Utworzyli oni zwarty, wzorowy wręcz szyk, z odbitymi skazańcami w centrum. Mężczyznom zdolnym do walki rozdane zostały pistolety, poinstruowano ich krótko na temat obsługi. Ktoś porozumiewał się przez radio z innym oddziałem. „Ktokolwiek i jakkolwiek to wcześniej zorganizował, te dzieciaki wiedzą, co robią”, doszedł do wniosku.
            Nie tracąc więcej czasu, wymaszerowali korytarzem ku schodom. Jak się spodziewali, u góry czekał już komitet powitalny w postaci żołnierzy i reszty strażników, zwabionych hałasem. Ku ich grupie popędziły kule. Prawdziwe kule. Ukryli się, a pociski skruszyły tynk na ścianie klatki schodowej. Uzbrojeni mężczyźni odpowiedzieli ogniem. Dwójka pilnujących schodów padła obezwładniona. Przed nimi wyrosły drzwi. Wysoki chłopak z materiałową torbą zajął miejsce przy ścianie, sięgnął do torby i wyjął granat błyskowy. Jego kompan na wprost przylgnął do szczerbinki swojego „Kasztana”, solidnego radzieckiego pistoletu maszynowego. Na jego znak tamten szarpnął za klamkę, wrzucił do pomieszczenia granat i pospiesznie zamknął. Sekundę po eksplozji otworzył znów. Oślepieni, miotający się żołnierze byli łatwym celem. Przebiegli przez resztę piętra bez niemiłych niespodzianek i ruszyli znów w górę.
-Gdzie się kierujemy, jeśli wolno mi wiedzieć?- Wydobył z siebie zdyszany Druid.
- Do mojej pracowni. Muszę coś stamtąd zabrać.   

***

            -Już, już w porządku, jeszcze niedaleko.
Puszcza pogrążona w ciemnościach, liche światło latarki czołowej prześlizgujące się po drzewach, podrygujące w biegu. Palący ból w stopie. Ciało przyjaciela na ramionach.
-Trzymaj się. Proszę.
Bajarz tracił siły. Nie miał tak naprawdę pojęcia, czy po prostu się nie zgubił. Ale musiał trafić, musiał zdążyć. Życie Borysa uchodziło przez ranę w jego piersi, barwiło palce i skapywało pod stopy biegnącego mężczyzny.
Nie miał litości dla pozostałego przy życiu napastnika, którego broń raniła Borysa. Zatopił zardzewiały desantowy nóż po samą rękojeść w jego czaszce. Nie miał pojęcia, skąd znalazł sobie tyle siły. Zostawił drgające w konwulsjach ciało i ruszył po przyjaciela.
-Będzie dobrze. Jeszcze kawałek.
Borys nie mógł mu odpowiedzieć. Przy każdej próbie wydobycia głosu rzężał paskudnie, a z ust ciekły strużki krwi. Bajarz poczuł łzy spływające po twarzy.
Ciemność. Las. Liche światło latarki czołowej.

            Wypadł z lasu i popędził ile sił w nogach. W oddali migotało światła. Pod stopami poczuł udeptany grunt. Był blisko.
-Stać! Ani kroku dalej!
Zmęczenie dało się we znaki jak tylko stanął w miejscu. Ciemne plamy zatańczyły mu przed oczyma, przestrzelona stopa zapiekła niemiłosiernie, ramiona ciążyły jak skute ołowiem.
Nie widział rozmówcy. Domyślał się, że w jego kierunku wycelowana jest broń, i choć jeden zły ruch zakończy się tragicznie.
-Pomóżcie, błagam! Zaatakowano nas…
-Nazwisko! Skąd jesteś?! Pokaz przepustkę!
-Ja…- Ledwo łapał oddech- Nie mam…
-Wynoś się, ale już! Liczę do trzech i strzelam!
-Mój przyjaciel zaraz…
-Co tu się w mordę pseudodzika wyrabia?!
W mały krąg światła rzucany przez zawieszone przy wejściu lampy naftowe wszedł nieznany Bajarzowi starzec. Chodził zgarbiony, w starym, spranym waciaku i butach przypominających zwyczajne szpitalne kapcie.  Spojrzał na młodego stalkera, i zmarszczył gniewnie nos, przez co okulary zsunęły mu się nieco, a rzadkie siwe włosy okalające łysinę na czubku głowy nastroszyły się. Przeniósł wzrok na bliskiego śmierci Borysa, a jego aparycja natychmiast złagodniała. Poprawił okulary i zwrócił się do pilnujących pod bronią:
- Opuśćcie te armaty, nie widzicie że mamy rannego?! Chłopcze- tu spojrzał na Borysa- prędko za mną.
            Nie miał czasu przyjrzeć się osadzie. Nigdy tu nie był, choć słyszał wiele o tym miejscu z opowieści zaglądających do „Dwudziestki Czwórki” stalkerów. Podobno społeczność „Ostatniego Przyczółka” była przyjazna, dlaczego więc warta tak zareagowała na jego pojawienie się?
Przeszli przez swego rodzaju plac, miejsce spotkań. Przy dogasającym ogniu siedziało dosłownie kilka osób, większość mieszkańców udała się na spoczynek. Podeszli do podłużnego polowego magazynu, przekształconego na obiekt mieszkalny. Starzec wygrzebał z kieszeni waciaka klucze i  nachylił się nad zamkiem. Borys rzężał okropnie, Bajarz ponaglał doktora,  śmiertelnie przerażony o i niepewny o życie przyjaciela.
-Aha!- stary nacisnął na klamkę.- Krótką chwilę, muszę uprzątnąć stół i wyjąć narzędzia. Będzie dobrze.- Spojrzał na chłopaka i dostrzegł łzy na jego policzkach. Zniknął w drzwiach.
Sekundy dłużyły się niemiłosiernie. Bajarz położył ciało Borysa na ziemi, podparł głowę ramieniem. Ranny zakrztusił się i wypluł krew. Patrzył długo w oczy młodego stalkera, próbując wykrztusić jakieś słowa, ale mógł tylko z trudem oddychać.
-Szybko! Podaj mi go!- Z mieszkania wyłonił się starzec. Zaniósł rannego w głąb pomieszczenia, ułożył na stole. Bajarz przestępował już próg, lecz stary zawrócił i zagrodził mu drogę.
-Zostań na zewnątrz, będziesz tylko przeszkadzał.
-Ale…
-Spokojnie chłopcze, zajmę się twoim druhem najlepiej jak potrafię.-Posłał młodemu uśmiech i zatrzasnął za sobą drzwi.
Pozostawało czekać.

***

            Wpadli na poziom czwarty. Ani żywej duszy, oczywiście można się było spodziewać strażników patrolujących teren. Młody dowódca wyjrzał na korytarz. Dokręcił tłumik do broni, i wyjrzał ponownie. Krótki urywany wizg, szarpnięcie ramienia, i ogłuszony patrolujący leżał bezwładnie na posadzce. Przeciągnięto go w ustronne miejsce pod ścianą. Korytarzem popędził mechanik w obstawie dwójki uzbrojonych buntowników.
            Kiedy tylko zniknęli za drzwiami pracowni, jak na rozkaz z przeciwległego krańca wypadła grupa uzbrojonych, barczystych facetów. Nie zdążyli się skryć, niemal pod ich nosami wylądował granat dymny.  Gęsty dym wypełnił cały korytarz, wśród kłębów nie można było dostrzec własnego nosa. Skądś wyłoniła się ręką, szarpnęła Druida i wciągnęła go w głąb korytarza. Tutaj dym się przerzedzał, i naukowiec z ulgą zobaczył kuśtykającego obok mechanika.
-Tutaj!- Zakrzyknął, i cały oddział skręcił w bok.
Tu korytarz się kończył.
-Co teraz?- Z obawą w głosie wyszeptał Druid.
Nie doczekał się odpowiedzi, zauważył za to, że Złota Rączka z zapałem opukuje i ostukuje jedną ze ścian. Naukowiec spojrzał na niego, ze zdumieniem unosząc brwi i zastanawiając się, czy w dymie nie było jakichś „niezwykłych substancji”, i czy jego stary kumpel nie nawdychał się tego świństwa.
-Ach, cholera! Tu gdzieś powinien… Mam!
Mechanik wymacał luźną cegłę, i naparł na nią ramieniem z całych sił. Gdy już niebezpiecznie poczerwieniał na twarzy, skała weszła w głąb ściany, a mur obok zadrżał obok i uniósł się ku górze, niczym w starych opowieściach fantasy, jakie zdumiony naukowiec zwykł czytać w młodości. Nawet teraz był w stanie uwierzyć w obłożony przedziwnym zaklęciem fragment ściany, gdyby nie zauważył mechanizmu i hydrauliki przylegającej po drugiej stronie do cegieł.
-Niezłe, co?- Mechanik wyszczerzył się, prezentując całe pożółkłe uzębienie.- Pan wielce wielmożny Generał zażyczył sobie kiedyś awaryjnego wyjścia na powierzchnię „w razie szczególnych przypadków”. Kto by pomyślał, że ten chory skurczybyk okaże się pomocny.
            Weszli do dużego pomieszczenia o kształcie walca, ciągnącego się wysoko w górę. Do brzegu pomieszczenia przylegała drabina, sięgająca samego szczytu. Śmierdziało wilgocią i stęchlizną, ze ścian ściekała cuchnąca, brudna woda, a cegły spajał gęsty mech lub glon o niezdrowym zielonkawym kolorze.
-Co to za miejsce?- Druid aż przetarł szkła o rękaw swego fartucha i nałożył, obserwując to miejsce.
-A bo ja wiem? Jak przed nami projektowali ten bunkier, odkryli cuś takiego, tutaj i jeszcze w kilku innych miejscach. Jak dla mnie, to to zwykła kanalizacja jest czy insze cuś. No to żem połączył to i nasz kochany bunkier, i wyjście awaryjne gotowe. Oszczędziłem sobie tylko roboty.
Mechanik ciężko westchnął i podszedł do młodego dowódcy, który zdjął już maskę. Miał brudne blond włosy, bladą skórę, i nie wydawał się starszy niż osiemnaście lat. Jednak wygląd jego twarzy, pewność siebie i zachowanie wcale nie zgadzały się z tą oceną- jeśli popatrzeć mu w oczy, widziało się nie wystraszonego chłoptasia, a mężczyznę, twardego, twardszego nawet od niektórych tchórzy z kompleksu, którzy mieli czelność nazywać się żołnierzami.
-Wojciechu „Morsie”- Złota Rączka zwrócił się tym nietypowym przydomkiem do chłopaka.- Mam dla ciebie jeszcze jedno ważne zadanie.
Mors słuchał, patrząc z pokorą i dumą na starego mechanika. Ten wyciągnął ze sporej kieszeni w kurtce nieduże urządzonko, coś pomiędzy pilotem a palmtopem, z krótką anteną i wyświetlaczem za grubym szkłem.
-To- wręczył ustrojstwo Wojciechowi.- … jest odbiornik. Nadajnik umieściłem w WANAD-zie, WANADa tego wręczyłem pewnemu wartownikowi, wołają go Bajarza, może znasz?
-Miałem okazję pełnić z nim wartę- Mors spojrzał z zaciekawieniem na odbiornik, i przeniósł wzrok z powrotem na rozmówcę.- Wiem, kto to.
-Świetnie. Odbiornik wskazuje, gdzie teraz znajduje się broń, a wraz z nią Bajarz. Ufam ci- spojrzał młodemu w oczy.- Znajdź go. Odszukaj, opowiedz o tym, co tu się dzieje, pomóż w razie potrzeby. Powiedz… że wszyscy są bezpieczni.
Wojciech nie potrzebował więcej wyjaśnień. Skinął krótko głową i ruszył do drabiny.
-Niech cię twój bóg prowadzi. O ile jeszcze zdołałeś zachować wiarę w cokolwiek. – Mechanik pozdrowił go starym żołnierskim salutem, i obserwował, jak wspina się coraz wyżej i wyżej, i znika.
Chodźmy- Zwrócił się do Druida- Mam tu niedaleko przytulne …mieszkanko. Młody da sobie radę. Mam nadzieję. Wiele od niego zależy.

***
            Udało mi się wdrapać na drzewo. Widać stąd jakiś budynek, prawdopodobnie obiekt badawczy. Laboratorium? Może uda mi się tam dotrzeć.
Bajarz uniósł wzrok znad dziennika. Chaotyczne notatki tego mężczyzny stanowiły dla niego jak na razie jedyny trop. Będzie musiał udać się do tego obiektu. Może tam dowie się czegoś więcej.
Skrzypnęły drzwi. Wreszcie. Jeśli dobrze pamięta, spędził dobre dwie godziny, odchodząc od zmysłów i zamartwiając się nad losem przyjaciela, i drugie tyle na lekturze i analizie tekstu z tajemniczego dziennika. Nie był w stanie na choć minutę snu, choć zmęczeni uparcie próbowało zawładnąć jego ciałem.
Zbliżał się do niego starzec, który najprawdopodobniej operował Borysa. Poruszał się bardzo wolno, zgarbiony jeszcze bardziej niż przedtem, ukrywając twarz w mroku. „Czyżby…” Bajarzem owładnęły najgorsze przypuszczenia.
Starzec pojawił się w świetle. Oczy miał smutne, brwi ściągnięte. Próbował ukryć dłonie, ale wartownik zauważył, że palce mu drżą. Nie zdążył nawet się przebrać, lekarski fartuch pokrywała krew. Mnóstwo krwi. Spojrzał Bajarzowi, prosto w oczy. Ten wzrok tłumaczył wszystko, nie potrzeba było żadnych słów. Bajarz ukrył twarz w dłoniach, pragnąć odejść, zniknąć. Zapomnieć.


            Ciemna, chłodna noc zbliżała się ku końcowi. W oddali jakieś stworzenie wyło. Wycie te, przepełnione niespotykanym bólem, tajemniczością, mieszało zmysły, miażdżyło silną wolę. Sprowadzało tylko smutek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz