Rozdział 3
PRAWDA
Podniósł powieki, zbudzony hałasem gdzieś u góry. Przez
chwilę wpatrywał się w sufit, łowiąc dźwięki krzątaniny- podenerwowane
okrzyki, tłumione przez gruby sufit, i odgłos kroków.
Spojrzał na zegarek- piąta
czterdzieści trzy. Obudził się w porę. Nawet ciut za wcześnie. Żarówka na
okurzonym kablu zwisała z sufitu, kołysząc się z wolna, jakby pogrążona we
śnie. Jej światło przygasało co parę sekund, i rozbłyskało znowu. „Widocznie
znów mają problem z agregatami”, pomyślał Bajarz, i ziewnął zdrowo. Jego wzrok
przykuła wyrośnięta mucha, sunąca grzbietem po suficie w bezowocnych próbach
przeniknięcia przez lity beton. Hałasowała przy tym nieznośnie. Ktoś kiedyś
powiedział, że katastrofę atomową przetrwają tylko karaluchy i ludzie.
Zapomniał wspomnieć o muchach.
Bajarz postanowił zwlec się wreszcie
z pryczy. Obrócił głowę i natrafił na coś twardego. Wtedy sobie przypomniał.
Włożył rękę pod poduszkę i wyciągnął książkę, poplamioną, wyświechtaną, i
bardzo starą. Ujął ją w dłonie i przejechał opuszkami palców po chropowatej
skórzanej okładce. Natrafił na wytłoczony wzór lub napis, którego znaczenia nie
odkrył do dziś.
Powrócił na moment w myślach do
dnia, w którym ją znalazł, spoczywającą w dziupli poskręcanego, starego dębu. Na
tym samym dębie spotkał domniemanego autora tego dziennika, wiszącego
bezwładnie, kołyszącego się wolno, wolniej niż żarówka na kablu. Gałąź żałośnie
skrzypiała od naporu przywiązanego sznurem martwego ciała. Drapieżniki lub
padlinożercy zdążyli już zająć się truchłem, z którego została tylko przypominająca
człowieka nieprzyjemna plątanina ścięgien, miejscami strasząca zbielałymi kośćmi.
Mimo włożonej maski Bajarz zdołał wyczuć bijący od wisielca trupi fetor i smród
rozkładu, niedający się porównać z niczym innym. Był wtedy sam. Wstrzymując
oddech przeszukał wtedy „autora”, nie znajdując nic godnego uwagi, po czym
odciął nożem sznur, patrząc, jak bezwolne ciało z obrzydliwym chrupotem upada u
stóp dębu, i odszedł z dziennikiem, nie oglądając się.
Dobrze, że Bajarz miał wczorajszej
nocy na tyle trzeźwego rozum, żeby schować książkę, zanim zmorzyła go senność.
Nikt do dziś o niej nie wiedział, poza Borysem, ale jemu można zaufać. Znają
się przecież od dziecka. Bajarz oderwał się od wspomnień i ukrył znalezisko w
podszewce swojego z lekka zatęchłego materaca.
Po kilku nieudanych próbach, zakończonych
ledwie dotknięciem nogą podłogi, szarpnął się z wolna, najpierw do pozycji
siedzącej. Wstał i ruszył do umywalni. Miał ochotę na kąpiel, ale chciał
jeszcze odwiedzić Druida, więc odgonił od siebie kuszącą myśl i opłukał tylko
twarz. Bieżąca woda. Chłodna, ale to i tak wielki luksus w tych czasach. Odprowadzana
z pobliskiego jeziora i starannie filtrowana. Z powodu niskiego poziomu
napromieniowania tamtejszej wody nadawała się do porannej toalety, ale lepiej
było jej nie pić jako takiej. Bajarz uniósł głowę znad umywalni i popatrzył
sobie prosto w oczy. Lustro było miejscami popękane, i załamywało widok,
ukazując kilka zdeformowanych sylwetek mężczyzny. Opuścił toaletę. Narzucił
kombinezon, wsunął stopy w znoszone wojskowe buty i ruszył do wyjścia.
Na korytarzu dzielącym piętro na
poszczególne pokoje nie było żywej duszy. Wyżej wciąż przebijał się stłumiony poranny zgiełk. Bajarz zerknął na
czas- wciąż miał chwilę, żeby zobaczyć się z naukowcem. Dotarł do klatki
schodowej i zszedł dwa piętra niżej. Minął opustoszałą strzelnicę i siłownię,
na końcu korytarza skręcił w prawo i wszedł bez pukania.
Było otwarte. Druida ani śladu. W
„laboratorium” panował typowy dla mężczyzny porządek- na długim blacie
poroztrząsane na boki dokumenty, tekturowe teczki, kilka luźnych kartek ze
śladami mokrych krążków po kawie. Na przeciwległym kredensie metalowy stojak
pełen dymiących i probówek- naukowiec już tu wcześniej był. Dalej pod ścianą
stos papierów, narzędzi, stojaków i zwiniętych w rulon schematów dorównujący wysokością dorosłemu człowiekowi. Wewnątrz
jednego rulonu pajęczyna mikroskopijnym pająkiem. Spod kredensu wybiegł samotny
karaluch, wyczuwając zagrożenie zawrócił i zniknął w szparze. Królestwo Druida.
Wartownik próbował sobie przypomnieć
skąd ten pseudonim. Ochrzcili go tak prawdopodobnie koledzy z zawodu, z którymi
zwykł pracować jeszcze „na początku”, zanim trafił do „Dwudziestki Czwórki”.
Naukowiec miał szczególne zamiłowanie do żyjącej w Strefie fauny i flory,
wierzył w nadprzyrodzoną moc każdego z żyjących organizmów, choćby nie wiem jak
był paskudny i lichy. Swego czasu stawał również na mównicy, i choć nie był
praktykujący w wierze, poruszał serca ludzi wyjątkowym krasomówstwem. Później
zostawił tę i wszystkie inne prace i skupił się w pełni na badaniu nowo
powstałego świata przyrody. Był w swoim fachu najlepszy, przynajmniej w tym
regionie. I wciąż żył, co u osobników jak on, upartych, roztrzepanych i o
bujnej wyobraźni, było prawdziwym wyczynem.
W uchylonych drzwiach na zewnątrz
znikąd pojawił się naukowiec. Czerwony na twarzy, z fryzurą w nieładzie,
poprawiał jak zawsze pomięty fartuch.
–Dzięki
Bogu, Piotr! Wszędzie już za tobą byłem! Chodź, nie uwierzysz.
-Ale…
-Nie ma na
to czasu!
Złapał Bajarza za rękaw i wyciągnął
z pracowni. „Niezłą krzepę ma, jak na jajogłowego”, pomyślał wartownik, pędząc
na łeb szyję, wpatrzony w spocony kark naukowca. Temu w biegu okulary
ześlizgnęły się z nosa, ale zdążył je w locie chwycić, po raz kolejny
wzbudzając podziw wartownika, i wepchnąć na swoje miejsce.
Wpadli do klatki schodowej,
popędzili do góry o jeden poziom, później kolejny, i następny. Bajarz modlił
się, żeby udało się w końcu zainstalować te prowizoryczne windy. Wypadli
zziajani na górę, ale naukowcowi najwyraźniej nie w głowie było się zatrzymać,
skręcił w lewo, w prawo, i popędził korytarzem w stronę jadalni.
-Tak bardzo
nie możesz się doczekać zupy?!- odkrzyknął Bajarz, ledwo dysząc.
-Żartowniś
z ciebie, psia mać… Ale… zobaczysz….
Na pełnym biegu wpadli do kuchni.
Wartownik zajrzał przez okienko wychodzące na jadalnię. Stoły puste, żadnych
talerzy z jedzeniem. Natomiast na środku kuchni tuż przed nimi zebrał się spory
tłumek. Ludzie szeptali głośno, wzdychali z przejęcia. Z ludzkiej masy wyłonił
się wojskowy, z którym Bajarz nieraz prowadził wartę. Skinął mu na przywitanie
i podszedł do kąta Sali, gdzie stał „Młodszy Generał”, Wójcicki. Zastępca
dowódcy bunkra krążył niespokojnie wokół własnej osi, przygryzając kostki.
-I jak?-
spytał podenerwowanym tonem.
Wojskowy
pokręcił opuszczoną głową.
-Zgon nastąpił
jakieś trzy, cztery godziny temu. Nóż w tętnicy szyjnej. Nie możemy nic zrobić.
-Chryste...
I to na mojej służbie, NA MOJEJ SŁUŻBIE!!!
Odprawił
wojskowego gestem i przysunął sobie stołek, siadając. Wsunął palce we włosy i
opuścił głowę, pogrążając się w myślach.
Wartownik wysłuchał do końca. Miał
najgorsze obawy. Ruszył w stronę tłumu, przebijając się z łokciami coraz bliżej
przez gęstą ludzką masę. Naukowiec stał gdzieś z tyłu i ze smutnym wyrazem
twarzy odprowadzał towarzysza wzrokiem, póki ten nie zniknął w plątaninie
sylwetek. Bajarzowi udało mu się przebić i wpadł z rozpędem w centrum koła. Po
raz kolejny w przeciągu dwóch dni sparaliżowało go od środka.
Na
posadzce leżał kucharz, dobry znajomy Bajarza. Usta miał otwarte. Zeszklone
oczy wpatrywały się w gorę, gdzieś wysoko ponad mury bunkra i pokrywę ciężkich,
szarych chmur. Kołnierz jego fartucha zbrunatniał od zakrzepłej krwi, wyciekłej
z paskudnej rany na szyi. Krwawe pręgi na przedramionach wskazywały jasno, że
próbował bronić się przed napastnikiem. Część kuchni była zdemolowana- z blatu
pospadało kilka sprzętów i składników, nawet jedna z szafek była wyrwana z
zawiasów. Kucharz wcześniej był najwidoczniej w trakcie pracy- w starym garnku
bulgotała woda, a na desce spoczywały nacięte plastry przeróżnych warzyw.
Bajarz nadal nie mógł otrząsnąć się ze
zdumienia- nie było w tym kompleksie bardziej przyjaznego i neutralnego
człowieka jak ten mężczyzna, zapewniający całemu kompleksowi żywność i moment
odpoczynku od nieznośnej i bezlitosnej codzienności. Nie mieściło się w głowie,
i kto mógł mu to zrobić.
Zanim wartownik zdołał się
całkowicie otrząsnąć, jeden z żołnierzy zakrzyknął donośnie:
-Wystarczy
ludzie! Nie ma tu nic do oglądania! Proszę się rozejść i zająć własnymi
sprawami! Teren kuchni i jadalni, a także ta część korytarza są zamknięte do
dowołania! Łamiący zakaz będą karani z całą surowością! Proszę zorganizować
posiłek we własnym zakresie, dziś rano nie będą one wydawane! A teraz rozejść
się!
Gruba warstwa siwych chmur i popiołu
wisiała wysoko nad bunkrem, przesuwając się z wolna. Dookoła jak okiem sięgnąć tylko
żółtobrązowy dywan wysokiej trawy, samotne strzeliste drzewa z cienkimi pniami
i pożółkłymi koronami niewielu drobnych liści. W całym tym krajobrazie
wyróżniał się jedynie masywna bryła kompleksu z napisaną czerwoną farbą „24”
nad wejściem. Bajarz stał na warcie, podparty o zewnętrzną ścianę, i rozmyślał
nad wydarzeniami ostatniej doby. Wciąż nie mógł się pogodzić ze stratą dobrego
znajomego. Niejeden wieczór spędzili przy gorzale, z niejednego sekretu się
zwierzyli. A teraz już go nie ma. Bajarz podniósł wysoko głowę w masce,
spojrzał przez zaparowane szkła na ołowiany nieboskłon, i postanowił- nie spocznie,
póki nie pozna prawdy. Tylko prawda go wyzwoli.
Dobra zajawka i rozpoczęcie akcji, od razu z wykopem od trupa zaczynając ;)
OdpowiedzUsuńMasz dwa zgrzyty stylistyczne z samego początku według mnie. Poza tym jest ok.
Mógłbyś od razu wskazać te zgrzyty, dążę do perfekcji, wiesz :). Ale dzięki za opinię i zapraszam w następny piątek na kolejny rozdział. I jeśli możesz, poleć znajomym, którzy się interesują postapokalipsą, tego bloga. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń"Podniósł powieki, zbudzony hałasem gdzieś u góry. Przez chwilę wpatrywał się w sufit, łowiąc dźwięki krzątaniny u góry- podenerwowane okrzyki, tłumione przez gruby sufit, i odgłos kroków." Wywal drugie "u góry".
OdpowiedzUsuń"Gałąź żałośnie skrzypiała od naporu przywiązanego sznurem martwego ciała. Drapieżniki lub padlinożercy zdążyli już zająć się ciałem, z którego została tylko przypominająca człowieka nieprzyjemna plątanina ścięgien, miejscami strasząca zbielałymi kośćmi." A drugim razem zmień słowo "ciałem" na "zwłokami, z których " i będzie git. ;)
Rzeczywiście, nie zwróciłem uwagi. Dzięki, już zmieniam.
Usuń