Rozdział 4
POSTANOWIONE
-Niestety w tej sytuacji niewiele mogę zdziałać- mechanik po raz setny złapał brudną szmatę i zabrał
się za czyszczenie swoich fantazyjnych gogli. Skonstruował je sam, jak wiele
przedmiotów, których używał. Na pierwszy rzut oka zwykłe masywne okulary,
zaopatrzone były jednak w wiele soczewek nakładanych na główne szkła, co dawało
różnorakie efekty powiększenia czy wyostrzenia ostrości. Bajarzowi dane kiedyś
było się nimi pobawić, i zachodził w głowę jak Złota Rączka potrafi sobie z
nimi radzić, głównie z powodu ich sporej wagi i nieporęczności. –Nie mogę wydać
ci broni bez wyraźnej zgody. Wiem, co zamierasz zrobić i chciałbym ci pomóc,
ale przykro mi. Wylecę na zbity pysk jak Generał się dowie, a tylko na tym się
znam i innej roboty się nie podejmę.
-Nie jesteś
wojskowym, więc przepustki nie masz i mieć nie możesz, a mamy przecież
tymczasowy zakaz wychodzenia z powodu tej paskudnej sprawy. Ach, szkoda
chłopiny. Jarzynową robił, kurna, pierwsza klasa. I pogadać z chłopem mogłeś, i
napić się.- Jego wzrok padł na automat na stole, rozłożony na czynniki
pierwsze- Jasna cholera! Zasrane żółtodzioby, z bronią się obejść nie mogą.
Porządny złom, a co sesję dostaję kilka sztuk do naprawy. Co oni, tłuką nimi
manekiny czy jak?!
Wartownik
zdał sobie sprawę, że nic więcej nie wskóra, skinął więc mechanikowi na pożegnanie i ruszył do drzwi.
-Ehh… Synu!
Zaczekaj.
Obrócił się
napięcie i spojrzał na mechanika. Ten przywołał go gestem. Zanurkował pod blat,
wyciągnął starego „WANAD-a” i dwa magazynki. Spojrzał na młodego, gdy ten
wyciągnął rękę po broń. Położył nie niej swoją dłoń i przycisnął do blatu.
-Jak już
znajdziesz tego, kto to zrobił… To pozdrów sukinsyna ode mnie.
Przez
chwilę mierzyli się spojrzeniami. Złota Rączka zwolnił uścisk, i pozwolił
Bajarzowi obejrzeć prezent. Spośród wszystkiego, co zdążył poznać, broń palna
była jego największym zamiłowaniem. Już od dziecka, gdy tu trafił,
największą ciekawość wzbudzało w nim przynoszone przez „szperaczy”
pistolety i automaty, raz nawet jeden z nich pozwolił obejrzeć swój karabin snajperski. Miło wspominał tamte
chwile, gdy z błyskiem w oku zaglądał w każdy zakamarek i dotykał każdego
elementu misternej konstrukcji polskiego Alexa- 338, lekko zmodyfikowanego na
potrzeby działań w Strefie. Przyglądał się teraz pistoletowi samopowtarzalnemu
, również rodzimego pochodzenia, i poznał w nim powojennego P-83, cudowną
maszynkę z pojemnym magazynkiem i smukłą lufą.
-To nasze,
biało- czerwone.- Mechanik najwyraźniej czytał mu w myślach- Mechanizm uderzeniowy z kurkiem, swobodny
zamek, no i stabilny, nie odrzuca ręki i nie ciąży jak niektóre ruskie
pierdółki. Nie jest już pierwszej jakości, ale…
-Dziękuję.
Uznał, że
tyle wystarczy. Miał wielki szacunek do tego człowieka, zarówno za jego
umiejętności, jak i moralność i dobre serce. Opuścił pokój, zostawiając
mężczyznę za blatem pogrążonego w myślach.
Tej samej nocy zebrał zapasy,
przygotował broń i kombinezon. Usiadł na pryczy i spojrzał na zegarek- druga.
Chociaż godzinkę. Ułożył się wygodnie, i czekając na sen, rozmyślał nad tym, co
zmusiło go do opuszczenia kompleksu.
Była północ, może
trochę później. Jedynym, co rozpraszało ciemność było blade światło księżyca za
ciężkimi chmurami, i nasze ognisko. Dość zimno, nawet mimo pory wiosennej. Ale
w Strefie różnie bywa. Siedzieliśmy na warcie we czwórkę, ja, Borys i dwóch
chłystków których nie kojarzę, ale Borys powiedział, że są w porządku. Obserwowałem
te dwójkę. Typowi „twardziele”, odważni i dumni rycerze „Zony”, którzy
zapaskudziliby gacie na widok mutoszczura. Chcieli pić, ale nie zgodziłem się.
Tej nocy to ja tutaj rządzę. Generał ma do mnie zaufanie, zarządził mi
dowództwo nad wartą, gdy wrócił.
Od
śmierci kucharza minęły prawie dwie doby. Dowódca kompleksu był wściekły i
zszokowany. Ktokolwiek przejawiał złe zamiary względem tego miejsca, ginął
zanim jeszcze zdążył dobiec, żeby ochlapać krwią ściany bunkra. Dowódca doszedł
więc do wniosku, że musiał to być ktoś z
wewnątrz, albo bardzo sprytny skurczybyk z zewnątrz. Zaczęły się przesłuchania.
Na pierwszy ogień poszedł jego zastępca, który od tamtego dnia był na skraju
załamania. Druid podejrzewał go nawet o „przeżarcie mózgu”, zachowywał się całkiem
jak umarlak z Epicentrum. „Tylko zżerający stres”, powiedziałem wtedy. Generał
ogłosił stan wyjątkowy do momentu odszukania winnego. Mieszkańcy nie mieli
wstępu na poziomy służbowe, wprowadzono godzinę policyjną. Parę osób
postanowiło się zbuntować. Trafili do aresztu, uznani za głównych podejrzanych
w sprawie.
Pęcherz
dał o sobie znać, więc odszedłem kawałek na lewo odburkując kompanom, że idę za
potrzebą. Skubani byli tak zajęci kartami, że nawet nie zauważyli jak
zniknąłem. Na stronie wydawało mi się, że słyszę silnik. Poprawka, nie wydawało
mi się. Poprawiłem strój i minąłem ścianę kompleksu skręcającą w prawo. Jakieś
pięćdziesiąt metrów od ściany lasu stała duża czarna bryła przebijająca mrok
dwoma lampami na przedzie. Przylgnąłem do lunety mojej broni i próbowałem
dojrzeć coś w ciemności przede mną. Po przyzwyczajeniu się oczu do ciemności
udało mi się wyłowić dwie sylwetki, prawdopodobnie ludzkie, w pobliżu wozu.
Stali blisko siebie, może rozmawiali. Po kilku minutach jedna postać wsiadła do
kabiny i ruszyła z miejsca. W świetle tylnych świateł zdążyłem zauważyć więcej
sylwetek na pace pojazdu, pod powiewającą plandeką na dachu. Ciężarówka, chyba
wojskowa, zniknęła w lesie. Zdążyłem rzucić jeszcze okiem na drugiego rozmówcę,
który dał nura do ceglanej przybudówki- awaryjnego wyjścia z bunkra.
Wiedziałem,
że nie mogę tego tak zostawić. Nie potrafiłem tego opisać, ale czułem w środku,
że to ma związek z losem kucharza i zachowaniem Generała. Doznałem podobnego
uczucia jak wtedy, gdy „zaatakował” mnie
mutant tej pamiętnej nocy. Wróciłem do kompanów, swoją dłuższą nieobecność
tłumacząc kłopotami z kombinezonem. Jakim cudem mogli nie usłyszeć i nie
zobaczyć pojazdu? Wszystko wskazywało na to, że tak było. Może to mi zaczyna
odbijać? Może istota z trawy zaszczepiła mi wtedy jakiegoś wirusa, pasożyta,
który żerował na zdrowym umyśle, mieszając zmysły i powodując powoli
postępujące szaleństwo?
Całą
nocy nie mogłem się skupić na warcie. Wciąż powracałem do pojazdu pod lasem.
Kto to był? Z kim się spotkał? Wtedy też postanowiłem opuścić bezpieczny
kompleks i pójść śladem opon.
Opuścił „Dwudziestkę Czwórkę” bez
problemów. Poprawił maskę i wyszedł na chłodne nocne powietrze. Usłyszał za
plecami kroki.
-Wracaj do
środka.
-Gdzie ty
się wybierasz?!
Nie
zatrzymał się, nie zwolnił kroku.
-Zaraz
zacznie się godzina policyjna.
-Nie masz
dzisiaj warty.
-Wracaj do
środka, do cholery!
-Nie mam
takiego zamiaru.
Obrócił się
i spojrzał na Borysa. Wełniana czapka na gładko zgolonej czaszce, kilkudniowy
zarost, i zabawnie odstające uszy. Przeciętny w budowie, ale silny facet. O
silnym charakterze. Zawsze gotów oddać życie za dobrą sprawę. Stary dobry
Borys.
Nie miał
wyboru. Tak mu się przynajmniej wydawało. Opowiedział mu o tamtej warcie z
drobnymi szczegółami. Tak jak myślał, Borys był w małym szoku, kiedy usłyszał o
pojeździe. Tak jak reszta towarzystwa przy ognisku, nic podejrzanego nie
widział i nie słyszał. Powiedział mu też, Co zamierzał zrobić.
-No, to
postanowione. Zaczekaj sekundę, wezmę najpotrzebniejsze…
-Nigdzie ze
mną nie idziesz.
Popatrzył
na Bajarza, jakby ten przynajmniej kogoś zabił.
-Na pewno
nie puszczę cię tam samego. Zobaczyłeś coś, czego nie jesteś do końca pewien,
czy widziałeś, i chcesz tak po prostu zabrać się stąd i sprawdzić, czy masz
rację? Jeśli nie mogę cię od tego odwieść, to pozwól mi chociaż iść ze sobą.
„Wygrałeś”,
pomyślał Bajarz. Z doświadczenia wiedział,
że najmniejszego sensu nie mają próby wyperswadowania przyjacielowi
czegokolwiek. Zamkniesz pod kluczem , to przeciśnie się przez dziurkę, da ci w
ryj i pójdzie za tobą. Wyciągnął do niego rękę. Borys ujął ją mocno i
wyszczerzył się jak to miał w zwyczaju.
-Jak w
gównie to razem, nie?
-Tak.
Razem.
Stali
jeszcze przez chwilę, a ich kaptury targał mocny wiatr ze wschodu, gnający
ciężkie szare chmury i naginający źdźbła wysokiej suchej trawy w dolinie, gdzie
stał Bunkier nr 24.
Od pracy oderwało go pukanie do drzwi.
Wyprostował się znad blatu z bulgoczącym we fiolkach płynem i otworzył. Weszła
dwójka barczystych wartowników z brezentowym workiem. Naukowiec błyskawicznym
ruchem zrzucił cały sprzęt na podłogę. Breja z fiolek zagotowała się i ulotniła
w białej parze, nie czyniąc żadnych szkód. Rozsunął worek i spojrzał na
ciało.
-Widziałeś
kiedyś coś takiego?- zagaił jeden z dostarczycieli, znajomy Druida.
Mężczyzna
nałożył ochronną maskę i gogle, poprawił fartuch. Dłońmi w gumowych
rękawiczkach zaczął rozgarniać gęste futro zwierza. Wielki, przypominający
wilka ssak, z masywnymi niedźwiedzimi szczękami. Pod warstwą skóry wyraźnie
zarysowane mięśnie karku i masywnych nóg. Długi, giętki ogon jak u szczura. W
miejscu połączenia karku z czaszką natrafił dłonią na nietypowe sztywny płatek.
Chwycił za wysłużoną maszynkę i zgolił sierść poniżej grzebienia strzałkowego.
Nasunął na nos szkła do badań, i jeszcze raz spojrzał. Sięgnął obcęgami i
wyciągnął mały, cieniutki plastikowy płatek z metalowymi nóżkami do zamocowania
w ciele. Ze stosu badawczego sprzętu pod ścianą wygrzebał mikroskop i podstawił
płatek na stolik przedmiotowy. Obserwował przez chwilę w milczeniu, manipulując
rewolwerem. Po może pięciu minutach wyprostował się i zawołał stojących przed
wejściem wartowników.
-Wołać mi
tu Generała! RAZ!
-Nie ma go.
Opuścił kompleks… wyjechał w nocy, w pilnej sprawie, tak mówił.
Naukowiec zaklął
pod nosem, zasępił się, zdenerwowany poruszył zarośniętą szczęką.
-Jakiś
kłopot?- Jeden z mężczyzn w kombinezonie spoglądał na mikroskop próbując
zrozumieć powód zdenerwowania tego człowieka.
Druid
spojrzał mu w twarz, po czym powrócił do obserwacji chipa. Mikroprocesor miał
wygrawerowane logo placówki badawczej, znajdującej się na północ stąd.
-I to
spory.- wymamrotał, wpatrzony w obiektyw, dochodząc do niepokojących wniosków
na temat tego, co właśnie odkrył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz