Rozdział 2
DZIENNIK
Mieszkamy w starym poniemieckim bunkrze,
głęboko pod ziemią. Schroniliśmy się tu na rozkaz pułkownika. Za tym facetem
mogę iść do piekła. Mamy pod dostatkiem wody i jedzenia, ale jest duszno i
ciasno. Gnieździmy się tu jak pszczoły w ulach, niemalże depcząc sobie po
głowach. Ale nie mogę narzekać, w końcu wciąż żyję. Gdyby tylko powietrze było
czystsze, i pozbawione tego metalicznego posmaku.
Widziałem sektory dla uboższych cywili.
Niewyobrażalny ścisk. Jak trzoda w zagrodach. I podobnie pachną. Żywność jest
skrupulatnie dzielona, nie wiadomo, kiedy będziemy mogli wyjść, żeby zdobyć
więcej zapasów.
Tam u góry coś się stało. Nie chcą nas
wypuścić, wykręcają się „środkami ostrożności”. Udało mi się podsłuchać rozmowę
dowódcy kompleksu. Już od tygodnia wyprawiają ludzi na powierzchnię. Wielu nie
wraca. Co się do diabła dzieje nad naszymi głowami?
Sektor szpitalny pęka w szwach. Leży tam
mnóstwo ludzi, chyba wojskowych. Cierpią. Krzyczą, majaczą przez sen. Kilku z
nich wciśnięto w kaftany. W nocy widziałem, jak wyprowadzają wózki przykryte
czarnym brezentem. Boże.
Ile tu już gnijemy? Miesiąc? Rok? Chcę
wyjść! CHCĘ JUŻ WYJŚĆ Z TEGO CHOLERNEGO WIĘZIENIA!!! Nie mam pojęcia, jaki dziś
dzień, który miesiąc, dzień czy noc. Bez kalendarza wszystko zlewa się w
wieczność.
Racje żywnościowe są na wyczerpaniu. Tak
myślę, bo dostajemy mniej i mniej. Dwa liche posiłki w ciągu dnia. Wczoraj
dwójka cywili poszarpała się i pogryzła walcząc o swoje porcje.
Zaczęli „Czystkę”. Tak na to mówimy. Zdrowi
ludzie z bronią weszli do sektora z „trzodą” i powystrzelali co bardziej
wątłych i chorych. I kilku innych, którzy w napadzie wściekłości rzucili się na
egzekutorów. Nawet się z tym nie kryli- po wszystkim wynieśli truchła na
naszych oczach. I łgali. Znów łgali o „środkach ostrożności”, łgali o
„zagrożeniu dla reszty mieszkańców”, o „mniejszym złu”. Co mają te słowa wobec
krwi na rękach każdego z nich?
Zdrowszym i silniejszym z nas rozdali maski
gazowe, kombinezony i wysłali na powierzchnię do budowy ogrodzenia i zbierania
drewna. Kiedy wyszedłem na powierzchnię, zwiesiłem głowę, uklęknąłem i byłem
całkowicie głuchy na wszystko i wszystkich. Co się stało ze światem? Spalona
ziemia, połamane drzewa, pochmurne szare niebo, ataki porywistego wiatru. I
niepokojący, agresywny terkot wydobywający się z wbudowanych w nasze skafandry
liczników.
Na próżno było dowiedzieć się, co się stało
i czyja to sprawka. Wojskowi milczeli jak zaklęci. Uwijaliśmy się jak w
ukropie, stawiając ogrodzenie i wały z worków wypełnionych piaskiem. Po pracy
dostawaliśmy żarcie, którym ledwo mogliśmy zaspokoić głód i zyskać odrobinę
energii na następny dzień harówki.
Uciekłem. Przed wyjściem wkradłem się do
kuchni, ukryłem pod skafandrem trochę prowiantu i zabrałem krótką broń palną
zostawioną przez lekkomyślnego strażnika. Kiedy byli możliwie najmniej
zainteresowani naszą robotą, puściłem się biegiem w stronę przetrwałego lasu.
Gonili za mną dobre pół kilometra. Dzięki Bogu za nie najgorszą kondycję. Ale
postrzelili mnie w ramię. Na szczęście zabrałem apteczkę.
Nie mam pojęcia, ile przetrwam. Wokół
ciągle coś zdaję się krążyć, słyszę dziwne ryki i dźwięki, jakich nie wydaje
żaden ze znanych mi zwierząt. Noc jest najgorsza, wtedy jest głośniej niż w
dzień. Te wycie paraliżuje, pozbawia nadziei. Udało mi się wdrapać na drzewo.
Widać stąd jakiś budynek, prawdopodobnie obiekt badawczy. Laboratorium? Może
uda mi się tam dotrzeć.
W tym obiekcie badawczym wyprawia się chore
rzeczy. CO jakiś czas ktoś tu przychodzi. Wykonuje eksperymenty na żywych
organizmach, bada organy wyjęte z martwych okazów, zapisuje raporty. Nie mam
odwagi podejść bliżej, ale istoty, które ten chory naukowiec przetrzymuje, nie
należą do zwierząt widywanych normalnie na Ziemi.
Nie miałem wyboru. Nie mogłem spędzić
całego życia w nieświadomości. Żałuję, że poznałem prawdę. Jeśli coś mnie
zabije albo zrobię to sam, mam szczerą nadzieję, że ktoś to przeczyta. Pozna
prawdę.
NIECH BÓG NAM WYBACZY
-Jan Kwiatkowski
Starszy Szeregowy
23 pułku
wielkopolskiej piechoty
Dobre, coś jak "Ostatnia niedziela" choć w kilku miejscach poprawiłbym słownictwo ale klimat trzyma.
OdpowiedzUsuń"Ostatnia niedziela"? Nie kojarzę. A propos słownictwa- jeśli ktokolwiek widzi jakieś błędy, nieodciągnięcia może, to śmiało zgłaszać. I mam nadzieję, Janosz, że będziesz tu wracał co jakiś czas. Już w piątek kolejny rozdział! Dziękuje, że czytasz i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNamiary na ten blog dostałem od kuzynki Irminy Ziemianowicz-Śmigielskiej, może znasz ;)
OdpowiedzUsuń"Ostatnia niedziela" to słuchowisko, znajdziesz je pod tym linkiem:
http://w336.wrzuta.pl/audio/7mROtBT52lg/ostatnia_niedziela_sluchowisko
robili je chłopaki ze szczecina jak pamiętam.
Postapokalipsa i Stalker to mój taki jakby konik. Książki, filmy, larpy, muza itd.
Moją ekipę znajdziesz pod nazwą Shperacze tak na sieci jak na fejsie.
Pozdrawiam.
Nie wierzę, Pani Irmina to moja nauczycielka angielskiego!!! Haha, nieźle. Ale Ciebie nie kojarzę. Chętnie posłucham słuchowiska, i zajrzę do Shperaczy. A kolejny rozdział opowieści w ten piątek! Dobrej Zony, Janoszu. Pozdrawiam.
UsuńAha w zdaniu" "Gnieździmy się tu jak pszczoły w gniazdach, niemalże depcząc sobie po głowach." zmień "w gniazdach" na "w ulu" lepiej będzie brzmiało stylistycznie.
OdpowiedzUsuńPomyślę nad tym ;)
Usuń