piątek, 10 stycznia 2014

"Bunkier nr 24": Rozdział 2


Rozdział 2
 DZIENNIK

     Mieszkamy w starym poniemieckim bunkrze, głęboko pod ziemią. Schroniliśmy się tu na rozkaz pułkownika. Za tym facetem mogę iść do piekła. Mamy pod dostatkiem wody i jedzenia, ale jest duszno i ciasno. Gnieździmy się tu jak pszczoły w ulach, niemalże depcząc sobie po głowach. Ale nie mogę narzekać, w końcu wciąż żyję. Gdyby tylko powietrze było czystsze, i pozbawione tego metalicznego posmaku.
     Widziałem sektory dla uboższych cywili. Niewyobrażalny ścisk. Jak trzoda w zagrodach. I podobnie pachną. Żywność jest skrupulatnie dzielona, nie wiadomo, kiedy będziemy mogli wyjść, żeby zdobyć więcej zapasów.
    
     Tam u góry coś się stało. Nie chcą nas wypuścić, wykręcają się „środkami ostrożności”. Udało mi się podsłuchać rozmowę dowódcy kompleksu. Już od tygodnia wyprawiają ludzi na powierzchnię. Wielu nie wraca. Co się do diabła dzieje nad naszymi głowami?

     Sektor szpitalny pęka w szwach. Leży tam mnóstwo ludzi, chyba wojskowych. Cierpią. Krzyczą, majaczą przez sen. Kilku z nich wciśnięto w kaftany. W nocy widziałem, jak wyprowadzają wózki przykryte czarnym brezentem. Boże.

     Ile tu już gnijemy? Miesiąc? Rok? Chcę wyjść! CHCĘ JUŻ WYJŚĆ Z TEGO CHOLERNEGO WIĘZIENIA!!! Nie mam pojęcia, jaki dziś dzień, który miesiąc, dzień czy noc. Bez kalendarza wszystko zlewa się w wieczność.
     Racje żywnościowe są na wyczerpaniu. Tak myślę, bo dostajemy mniej i mniej. Dwa liche posiłki w ciągu dnia. Wczoraj dwójka cywili poszarpała się i pogryzła walcząc o swoje porcje.

     Zaczęli „Czystkę”. Tak na to mówimy. Zdrowi ludzie z bronią weszli do sektora z „trzodą” i powystrzelali co bardziej wątłych i chorych. I kilku innych, którzy w napadzie wściekłości rzucili się na egzekutorów. Nawet się z tym nie kryli- po wszystkim wynieśli truchła na naszych oczach. I łgali. Znów łgali o „środkach ostrożności”, łgali o „zagrożeniu dla reszty mieszkańców”, o „mniejszym złu”. Co mają te słowa wobec krwi na rękach każdego z nich?

     Zdrowszym i silniejszym z nas rozdali maski gazowe, kombinezony i wysłali na powierzchnię do budowy ogrodzenia i zbierania drewna. Kiedy wyszedłem na powierzchnię, zwiesiłem głowę, uklęknąłem i byłem całkowicie głuchy na wszystko i wszystkich. Co się stało ze światem? Spalona ziemia, połamane drzewa, pochmurne szare niebo, ataki porywistego wiatru. I niepokojący, agresywny terkot wydobywający się z wbudowanych w nasze skafandry liczników.
     Na próżno było dowiedzieć się, co się stało i czyja to sprawka. Wojskowi milczeli jak zaklęci. Uwijaliśmy się jak w ukropie, stawiając ogrodzenie i wały z worków wypełnionych piaskiem. Po pracy dostawaliśmy żarcie, którym ledwo mogliśmy zaspokoić głód i zyskać odrobinę energii na następny dzień harówki.

     Uciekłem. Przed wyjściem wkradłem się do kuchni, ukryłem pod skafandrem trochę prowiantu i zabrałem krótką broń palną zostawioną przez lekkomyślnego strażnika. Kiedy byli możliwie najmniej zainteresowani naszą robotą, puściłem się biegiem w stronę przetrwałego lasu. Gonili za mną dobre pół kilometra. Dzięki Bogu za nie najgorszą kondycję. Ale postrzelili mnie w ramię. Na szczęście zabrałem apteczkę.
     Nie mam pojęcia, ile przetrwam. Wokół ciągle coś zdaję się krążyć, słyszę dziwne ryki i dźwięki, jakich nie wydaje żaden ze znanych mi zwierząt. Noc jest najgorsza, wtedy jest głośniej niż w dzień. Te wycie paraliżuje, pozbawia nadziei. Udało mi się wdrapać na drzewo. Widać stąd jakiś budynek, prawdopodobnie obiekt badawczy. Laboratorium? Może uda mi się tam dotrzeć.

     W tym obiekcie badawczym wyprawia się chore rzeczy. CO jakiś czas ktoś tu przychodzi. Wykonuje eksperymenty na żywych organizmach, bada organy wyjęte z martwych okazów, zapisuje raporty. Nie mam odwagi podejść bliżej, ale istoty, które ten chory naukowiec przetrzymuje, nie należą do zwierząt widywanych normalnie na Ziemi.
    
     Nie miałem wyboru. Nie mogłem spędzić całego życia w nieświadomości. Żałuję, że poznałem prawdę. Jeśli coś mnie zabije albo zrobię to sam, mam szczerą nadzieję, że ktoś to przeczyta. Pozna prawdę.

NIECH BÓG NAM WYBACZY
-Jan Kwiatkowski
Starszy Szeregowy
23 pułku
wielkopolskiej piechoty

6 komentarzy:

  1. Dobre, coś jak "Ostatnia niedziela" choć w kilku miejscach poprawiłbym słownictwo ale klimat trzyma.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Ostatnia niedziela"? Nie kojarzę. A propos słownictwa- jeśli ktokolwiek widzi jakieś błędy, nieodciągnięcia może, to śmiało zgłaszać. I mam nadzieję, Janosz, że będziesz tu wracał co jakiś czas. Już w piątek kolejny rozdział! Dziękuje, że czytasz i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Namiary na ten blog dostałem od kuzynki Irminy Ziemianowicz-Śmigielskiej, może znasz ;)
    "Ostatnia niedziela" to słuchowisko, znajdziesz je pod tym linkiem:
    http://w336.wrzuta.pl/audio/7mROtBT52lg/ostatnia_niedziela_sluchowisko
    robili je chłopaki ze szczecina jak pamiętam.
    Postapokalipsa i Stalker to mój taki jakby konik. Książki, filmy, larpy, muza itd.
    Moją ekipę znajdziesz pod nazwą Shperacze tak na sieci jak na fejsie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wierzę, Pani Irmina to moja nauczycielka angielskiego!!! Haha, nieźle. Ale Ciebie nie kojarzę. Chętnie posłucham słuchowiska, i zajrzę do Shperaczy. A kolejny rozdział opowieści w ten piątek! Dobrej Zony, Janoszu. Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Aha w zdaniu" "Gnieździmy się tu jak pszczoły w gniazdach, niemalże depcząc sobie po głowach." zmień "w gniazdach" na "w ulu" lepiej będzie brzmiało stylistycznie.

    OdpowiedzUsuń